
Raz na wozie, raz pod wozem. Oj, jak dobrze znają to powiedzenie niektóre polskie celebrytki. Równie dobrze, jak powiedzenie, że fortuna na pstrym koniu i tak dalej…
Maja Sablewska – zaczynała od opiekunki do dzieci, potem była menadżerką gwiazd (min. Dody i Mariny Łuczenko) aż po jurorkę w pewnym show telewizyjny. Wszystko wskazuje jednak na to, że odnalazła drogę do pewniejszego życia i stabilizacji życiowo finansowej – związała się z jednym z najlepiej zarabiających piłkarzy – Wojciechem Szczęsnym.
Teraz wspomina w wywiadzie z „Fleszem” kilka trudnych, jak się okazuje, lat, w których próbowała z Mariny Łuczenko zrobić gwiazdę (jak się skończyło – wszyscy wiemy):
- Oj, poleciałam wtedy tyłkiem po betonie. Zainwestowałam pieniądze w Marinę, sprzedałam sportowe bmw i przesiadłam się do osiemnastoletniego auta. Skończyło się jedzenie w dobrych restauracjach. Wydawało mi się, że moje życie się kończy, a dzisiaj jestem wdzięczna za to losowi. Muszę się przyznać, że wcześniej mogłam sobie pozwolić na wiele rzeczy, pieniądze były dla mnie ważne.
A przecież wystarczyło w swoim czasie posłuchać kilku rad dobryuch ludzi i przede wszystkim posłuchać samej Mariny, żeby zorientować się, że jedno BMW na zrobienie nz Mariny gwiazdy na pewno nie wystarczy…















