
Ostatnio Marta Wierzbicka, próbuje udowodnić, że jest dobra w tym co robi i nie zawdzięcza tego niektórym swoim „atutom”. I pomimo że wspomniane „atuty” niewątpliwie nimi są, to jednak celebrytka wciąż musi się ich wypierać – całkiem dosłownie. W kółko narzeka na rozmiar swoich piersi i marzy w publicznej telewizji, jakby to nie było wspaniale, gdyby były mniejsze. Jednak Instagram kocha piersi, a użytkownicy chętnie przeglądają zdjęcia szafiarek zawierające w sobie ten kluczowy element – a szafiarki korzystają z tego faktu, zarabiając na product placemencie. W ostatnim odcinku Magla Towarzyskiego wyznaje nawet jak wiele.
„W zależności od firmy. Różnie. Dostaję od 2 tysięcy do 5 tysięcy za post. Ale nie należę do osób, które nałogową muszą tam wrzucać posty i na tym zarabiać. Ja po prostu mam ten Instagram i czasami sobie na nim coś zarobię. Ja w tym wszystkim jestem sobą i nie mam parcia, żeby zarabiać.”
To naprawdę niezła suma, patrząc przez pryzmat na przykład rozbieranych sesji dla Playboya. Celebrytka dostała za taką wielogodzinną pracę 30 tysięcy złotych – co jest jedną z najniższych gaż wypłaconych przez pismo, które „nie-publikuje-już-aktów”.














