
Tym razem nie o karierze będziemy rozmawiać, a o ciąży. Maja pochwaliła się niedawno zdjęciami swojego brzucha i na tym pewnie by się skończyło, gdyby nie obrazowy post na blogu. Wyjątkowo obrazowy, zaznaczam. Wpis jest o dość istotnej kwestii – porusza między innymi temat dotykania kobiet… po brzuchu.
„ Moje ciało nagle przestało należeć do mnie, a mój brzuch stał się jakimś odrębnym bytem, który można dotykać wedle uznania. Ludzie chcą macać mój brzuch, a co więcej – nie widać na ich twarzy ani grama zawahania. To tak, jakby mój brzuch stał się nagle dobrem narodowym, które każdy może dotknąć, potrzymać, pomiziać. Nielubiana koleżanka z pracy, z którą, jak dotąd, ograniczałam kontakty jedynie do podania ręki (i to co drugie spotkanie), teraz, kiedy tylko pojawiam się na horyzoncie, rozpoczyna szalony pęd w moim kierunku, a właściwie w kierunku mojego brzucha. Wyciąga swoje spocone, zimne witki i ciach – już maca mnie na legalu! Z kolei kolega z teatru, ten sam, który nigdy wcześniej nie przekraczał granicy mojej strefy komfortu, ochoczo obejmuje mnie w pasie od tyłu. Hej, ludzie! Podpowiem wam coś! Tak naprawdę, dziecko znajduje się duuużo poniżej pępka. Jeśli chcecie je sobie niewinnie podotykać, proponuję najpierw rozpiąć mi jeansy, zsunąć majtki i kierować się w stronę wzgórka łonowego. No dalej! Nie ma się czym krępować. Jeżeli jednak i to nie wystarcza, nie ma problemu. Jak wiecie, wzięłam to wszystko na poważnie. Wiem co to skrupulatność, chadzam do lekarza, trochę też czytam i… jeśli dobrze się rozejrzycie, gdzieś w tych okolicach znajduje się moja szyjka macicy. A stamtąd to już prosta droga – od pogilgotania małego po nosku będą was dzielić tylko centymetry.”
Z pewnością – obrazowo.













