„Od kilku miesięcy niejaka Magdalena Ogórek udowadnia, że dawanie praw wyborczych kobietom mogło jednak być pewnym błędem. Że było jak koszmarny chichot historii. Że był to szatański plan po to, aby nawet takie jak ja, zaprzysięgłe zwolenniczki uczestniczenia kobiet w życiu publicznym, zaczęły pukać się w czoło i w duchu mówić, idź może jednak babo do garów.
Oglądamy dla beki jej "wykony", głosując na nią odtworzeniami jej koszmarnych wystąpień w internecie, ale powoli w naszych głowach kiełkuje myśl, że kobieta w polityce to jednak beznadziejny pomysł. Że to męski sport. O to chodziło? Pani Ogórek dokonała rzeczy niewiarygodnej. W ciągu kilku miesięcy została wreszcie gwiazdą, o czym marzyła bezskutecznie od lat. Dziennikarze, zwykle zachowujący się wobec polityków jak krwiożercze harpie, teraz jak kania dżdżu wyczekują grzeczniutko jej jakiegokolwiek słowa, zdania, godząc się na najbardziej upokarzające warunki. I gdyby te brednie wygłaszał jakikolwiek inny polityk, mężczyzna, rozjechaliby go ci sami dziennikarze walcem, publicznie ośmieszając.”
Nie za ostre te słowa?














