Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu Radio Rekord Radom 29 lat z Wami Radio Rekord Radom 29 lat z Wami
sobota, 6 grudnia 2025 18:22
Reklama

Historia odzyskana cz. 3

Zapraszamy na trzecią część cyklu wspomnień, do których dotarła kierownik redakcji Bezpłatnego Tygodnika "7 Dni" Iwona Kaczmarska. To historia niezwykłej kobiety, Stanisławy Wronckiej.
Historia odzyskana cz. 3

Źródło: Fot. archiwum prywatne Danuty Biernackiej-Pedersen; Adam Gogacz

Najmilsze przepędzenie czasu

Studiuje więc muzykę i śpiew, a jednocześnie uczęszcza na, tajne, „kursy pedagogiczne Władysława Dawida i Marene Morzkowskiej”, zalążek późniejszego latającego Uniwersytetu. Władysław, właściwie Jan Władysław, Dawid (1859-1914) to pionier polskiej psychologii wychowawczej i pedagogiki eksperymentalnej, autor podstaw nauczania początkowego. Do największych zasług Dawida należy szerzenie w Polsce idei prowadzenia badań nad dziećmi, ich światem wyobrażeń i pojęć, myśleniem i inteligencją; zwolennik idei rozwijania umysłu dziecka, jego woli i umiejętności działania. Urodzona w Zbożennej Waleria Marrené-Morzkowska (1832-1903), była córką napoleońskiego generała. Pisarka, publicystka i feministka, prowadziła w Warszawie salon literacki, zajmowała się też filantropią.

Ojciec, jak zaznacza, do „organizacji” nie należał, więc jak Stanisława trafiła na kursy? Kto ją wprowadził do tego grona, kto polecił, bo nauka odbywała się przecież w konspiracji, więc nie mógł tam przyjść ktokolwiek, z ulicy? Tego, niestety, nie pisze.
„Kursy pedagogiczne były dla mnie najmilszym przepędzeniem czasu. Stosunki koleżeńskie pełne subtelności. Nikt nikogo nie pytał o przeszłość, stosunki rodzinne, żadnych banalnych zwierzeń. Wykłady w atmosferze nadzwyczajnej życzliwości ze strony profesorów. Dawid wkładał całą swoją duszę w psychologję i historję pedagogiki; porywał łączeniem teorji z życiem, zachęcał do wypowiadania powstałych w umysłach naszych wątpliwości. Jego lekcje metodyki po różnych naszych praktycznych zajęciach, które odbywały się w specjalnych tajnych zespołach dzieci pod kierunkiem Prószyńskiego [Konrad, 1851-1908, założyciel tajnego Towarzystwo Oświaty Narodowej, mającego szerzyć oświatę wśród ludu, autor m.in. pierwszego nowoczesnego elementarza i „Obrazkowej nauki czytania i pisania”], zostały mi na całe życie w pamięci.; im też zawdzięczam, że w późniejszej praktyce pedagogicznej osiągałam dobre rezultaty; nadto dały mi intuicję pedagogiczną, dzięki której liczyli się ze moim zdaniem wytrawni pedagogowie – wizytatorowie w wolnej Polsce”.

wroncka2

Na kursach uczyła też Teresa Ciszkiewiczowa (1848-1921), która wbrew woli rodziców poszła na studia medyczne do szwajcarskiego Brna. Po uzyskaniu dyplomu wróciła do Warszawy i otworzyła prywatną praktykę jako ginekolog-położnik. De facto była pierwszą kobietą lekarzem w Polsce, ale - jako, że nie zgodziła się nostryfikować dyplomu w języku rosyjskim - nie jest wymieniana jako ta pierwsza. Higienę osobistą wykładał, urodzony w Radomiu, Tytus Chałubiński. „Zawsze pełen humoru, umiał jednak najdrażliwsze sprawy higieny płciowej tak ująć, że nie było mowy o jakichś rumieńcach, podnieceniu, tak niestety często przezemnie obserwowaniem później w różnych szkołach żeńskich, a wywoływanych spowodu nieumiejętnego podejścia lekarzy wykładających przedmiot”.

Pierwszy rok kursów kończy Stanisława z „odznaczeniem, to jest pochwałą wobec kolegów, koleżanek i grona nauczycielskiego”. W konserwatorium „egzamin z przedmiotów teoretycznych powiódł mi się doskonale, natomiast z muzyki otrzymałam zaledwie stopień dostateczny i usłyszałam znów to samo, co przy egzaminie wstępnym, że w technice wykonania będę zawsze szwankowała spowodu małych rąk i krótkich palców, że tu żadne wyciąganie, gimnastyka palców nie pomoże, natomiast głos mój rokuje duże nadzieje”.

Katastrofa na koncercie

W czasie drugiego roku w konserwatorium „częściej profesor Sztrobel zwracał mi uwagę na niedokładność wykonania spowodu niemożności objęcia oktawy i skutkiem tego utwór, w którym trzeba szybko grać oktawami, wychodził zamazany, częste fałsze dały się słyszeć. Doprowadzało mnie to do rozpaczy, bo o skończeniu Konserwatorjum przy tej wadzie nie było mowy. Natomiast Pane, profesor śpiewu zachwycał się moim głosem i rokował wielkie nadzieje na przyszłość. Miałam silny wysoki sopran, który wymagał dużej umiejętności ze strony profesora, aby głos dobrze postawić, zwłaszcza, że byłam bardzo młoda”.

Niestety, ów prof. Pane nie umiał stawiać głosów, przeciwnie - zdzierał je. Katastrofa wydarzyła się podczas koncertu dla uczniów i rodziców, które to koncerty w konserwatorium odbywały się w połowie i na zakończenie roku nauki. Brały w nich udział głównie uczennice starszych kursów, więc Stanisława była bardzo zaskoczona, kiedy prof. Pane wyznaczył ją. Miała zaśpiewać dwa utwory; zwłaszcza jeden był „trudny głosowo, z koloraturą, oparta na bardzo wysokich tonach”. Tymczasem ona od kilku miesięcy skarżyła się na kłopoty z głosem, na nie wiadomo czym spowodowaną chrypkę. Tylko, że nikt na jej dolegliwości nie zwracał uwagi.

Aż przyszedł dzień popisu. „Po prześpiewaniu pierwszego kawałka, gdy zdawało mi się, że coraz lżej i czyściej śpiewam, zaczęłam ten drugi, zaczynający się, jak na urągowisko dla mnie, od słów „a jednak mam nadzieję”. Pierwsza część wykonałam dobrze, sama to czułam, nawet te kilka taktów trudnej dla mnie koloratury, poszły mi dobrze. Niestety w drugiej części, gdzie znów było kilka męczących taktów, trzeba było przed zakończeniem utworu zaatakować silnie wysokie si i wysokie do. Wzięłam wysokie si, ale gdy w parę sekund później zaatakowałam do, głos mi się załamał i krew rzuciła mi się gardłem. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale nie zemdlałam, tylko uczułam ogromne osłabienie i ból w gardle. Oczywiście zrobiło się zamieszanie, wyprowadzili mnie z sali”.

Następnego dnia laryngolog postawił diagnozę, która brzmiała jak wyrok – pęknięta struna głosowa. O żadnym śpiewie nigdy już nie może być mowy. - Ale babcia mi jednak śpiewała. Cicho, żeby nie nadwerężać głosu – mówi Danuta Biernacka-Pedersen.

Wydawać by się mogło, że wychowanie w domu nauczycielskim, przykład ciotek – sióstr matki, które prowadziły pensje dla dziewcząt albo stancje, wreszcie nauka na tajnych kursach pedagogicznych przygotowuje Stanisławę do zawodu nauczycielki. Tymczasem ona myślała o zupełnie innej dla siebie karierze. „Katastrofa” podczas koncertu „zniweczyła moje marzenia o dojściu do doskonałości w śpiewie, gdy zawiodła mnie nadzieja zostania pianistką”. „Wprawdzie zdawałam sobie sprawę, że (zostać) śpiewaczką, w sensie występowania na scenie w operach, czy operetkach nie pozwalają mi moje warunki zewnętrzne: mały wzrost, oczy z których jedno zeszpecone plamą, to jednak jako estradowa artystka z ówczesnym moim głosem, mogłabym sobie zdobyć powodzenie i pieniądze, nie mówiąc już o budzeniu pięknych uczuć artystycznych” - pisała po latach.
To tym wypadku przez tydzień musiała odpoczywać. I choć nie miała już do nauki w Instytucie Muzycznym serca, to jednak zgodziła się z ojcem, że powinna dokończyć chociaż ten rok szkolny. Zdała więc wszystkie egzaminy i tym sposobem mogła mieć zaliczone dwa lata nauki w konserwatorium.

Kto doczeka Wolnej Polski...

Kursy pedagogiczne były dwuletnie i też kończyły się egzaminami. Stanisława je zdała, a uroczyste zakończenie nauki, które odbyło się 28 i 29 czerwca 1883 roku było dla niej nawet po latach „niezatartym a najmilszym wspomnieniem”. Wzięło w nim udział 24 kursantów. „Polecili nam grupami pojechać statkami do Płocka. Tumska góra była miejscem zbornym, szło bowiem o to, żeby wieczorem znaleźć się blisko pałacu biskupiego, gdzie biskup Gintowt zgodził się przyjąć nas u siebie jako wycieczkę, zwiedzającą Płock. Organizatorzy z Dawidem, Prószyńskim i Ciszkiewiczową na czele zdali egzamin zdolności organizacyjnych, aby w tak trudnych warunkach zgromadzić kilkadziesiąt osób, przeważnie młodych w obcym mieście i nie zwrócić uwagi szpiegów rosyjskich, my zaś zdaliśmy egzamin karności organizacyjnej, wypełniając skrupulatnie wszystkie zarządzenia aż do szczegółów ubrania włącznie”.

wroncka1

O tym, jak bezwzględny był nakaz konspiracji niech świadczy to, że Stanisława nie widziała się nawet z ojcem i rodzeństwem, którzy mieszkali wtedy w Płocku. „Z prawdziwym żalem żegnaliśmy wieczorem naszych profesorów, nauczycielki z Dawidem i Ciszkiewiczową na czele. Oczywiście pisanych dowodów ukończenia kursów nie było, natomiast zażądano od nas, abyśmy obejmowali wszystkie placówki narodowe z tym przekonaniem, że jeżeli ktoś z nas będzie tak szczęśliwy, że doczeka Wolnej Polski, winniśmy zasłużyć sobie wielką pracą i odwagą przekonań w robocie konspiracyjnej, abyśmy mieli prawo sięgnąć po kierownicze stanowiska wówczas, gdy Ojczyzna będzie potrzebowała ludzi wyrobionych i uczciwych. Dzięki temu właśnie, nie mając za sobą uniwersyteckiego cenzusu, otrzymałam w 1922 roku formalny dyplom na prawo nauczania pedagogicznych przedmiotów w państwowych szkołach Wolnej Polski. Jako dowód na zdobycie tego prawa wystarczyło zeznanie dwóch osób, złożone na piśmie do władz oświatowych, osób biorących w swoim czasie udział w kursach i dowody mojej pracy konspiracyjnej”.

Za tydzień kolejna część wspomnień Stanisławy Wronckiej.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Chcemy, żeby nasze publikacje były powodem do rozpoczynania dyskusji prowadzonej przez naszych Czytelników; dyskusji merytorycznej, rzeczowej i kulturalnej. Jako redakcja jesteśmy zdecydowanym przeciwnikiem hejtu w Internecie i wspieramy działania akcji "Stop hejt".
 
Dlatego prosimy o dostosowanie pisanych przez Państwa komentarzy do norm akceptowanych przez większość społeczeństwa. Chcemy, żeby dyskusja prowadzona w komentarzach nie atakowała nikogo i nie urażała uczuć osób wspominanych w tych wpisach.

Komentarze

Reklama
ReklamaElmas wędliny
Reklama
ReklamaSalon Oświetleniowy Mirat
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama