Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu Radio Rekord Radom 29 lat z Wami Radio Rekord Radom 29 lat z Wami
piątek, 26 grudnia 2025 10:49
Reklama

Jak zginiemy....

Mówi się, że koniec świata nastąpi 2012 roku, bo kalendarz Majów właśnie wtedy się kończy. Choć sięgając pamięcią wstecz, świat miał nie istnieć już parokrotnie: 31 grudnia 999 roku, 1412 roku, przejście z roku 1999 do 2000, 21 maja 2011 roku o godz. 18 i 2060 roku. Jak na razie nasza planeta ma się dobrze, choć nawiedzają ją różne kataklizmy - i to może być zastanawiające. Powstało mnóstwo filmów o tej tematyce, które obrazują różne wizje końców świata, ale nie wszystkie są warte obejrzenia. Oto hity i kity o końcu świata ostatnich lat.

HIT

W maju tego roku odbyła się premiera wspaniałego filmu pt. "Melancholia" w reżyserii Larsa von Triera, który pretendował do głównej nagrody filmowej w Canness, ale niefortunna wypowiedź reżysera o Hitlerze zszokowała nie tylko grono filmowców, ale również cały świat. Na szczęście doceniono rewelacyjną kreację Kirsten Dunst, która otrzymała Złotą Palmę za najlepszą rolę kobiecą. Tego filmu nie można przegapić. Jest zupełnie inny niż te, które pokazują koniec świata: "Armagedon", "Dzień zagłady" czy "Pojutrze". Mazowieckie Centrum Sztuki Współczesnej "Elektrownia" prezentowało "Melancholię" kilka miesięcy temu.

Film w bajeczny sposób przedstawia koniec świata, który ma nastąpić w przeciągu kilku dni poprzez zderzenie Ziemi z planetą, zwaną Melancholią. Akcja rozpoczyna się dość nietypowo - już na samym początku jesteśmy świadkami końca świata - Melancholia wpada w Ziemię. Reżyser miesza kilka cudnych obrazów: "Myśliwi na śniegu" Breugla, "Tonący" Charlotte Gainsbourg, Justine biegnąca w białej sukni po polu golfowym, jej bratanek zbierający drewno w lesie na schron przed zbliżającym się armagedonem - to wszystko oprawione jest poważną muzyką w zwolnionym tempie. Ten intrygujący, melancholijny początek wprowadza widza w temat filmu.

Wizja końca świata ukazana jest w dwojaki sposób: okiem Justine i Claire. Dla Justine (Kirsten Dunst) zbliżający się koniec jest jedynym sposobem na uzdrowienie świata, bo wg niej Ziemia jest tak toksyczna i zła, że nie warto walczyć o jej przetrwanie, o jej byt. Z zimną krwią obserwuje coraz bliższą Melancholię. Potrafi rozebrać się do naga i w nocy, przy świetle księżyca i tajemniczej planety, leżeć na brzegu jeziora. Jako jedyna ze wszystkich nie panikuje, przygotowuje swojego bratanka do rychłej śmierci i czyni to w świetny sposób - poprzez zabawę w budowanie schronu. Poznajemy Justine jako świeżo upieczoną mężatkę, która nie potrafi cieszyć się ze swojego szczęścia - jakby przeczuwała, że jednak koniec świata nastąpi i to jest dla niej bardziej interesujące, niż jej wesele. Uśmiecha się, ale za tą miną kryje się przyszywający smutek. Jest tak nieprzewidywalna, że potrafi zdradzić swojego męża z nieznajomym, uprawiając z nim seks na polu golfowym. Claire, jej siostra, zupełnie inaczej postrzega zbliżający się koniec świata - jest przerażona, miota się między opanowaniem a strachem, bierze tabletki na uspokojenie, ciągle obserwuje śmiercionośną planetę, a kiedy jej mąż popełnia samobójstwo tuż przed zderzeniem Melancholii z Ziemią, zaczyna uciekać, ale tak naprawdę nie wie gdzie i po co - przecież za chwilę Ziemia przestanie istnieć.

Dramat psychologiczny ma budowę klamrową - na początku i na końcu widzimy te same sceny - bajkowy armagedon w wydaniu reżysera. W finale obserwujemy schron zbudowany z patyków, a w nim Justine, Claire i jej synek - cała trójka trzyma się za ręce - Melancholia jest coraz bliżej - i tylko Justine nie płacze - czeka, aż planeta uderzy w Ziemię. Oglądając tę scenę, jesteśmy świadkami gigantycznego huku i blasku - Ziemia zniknęła. Tak kończy się film. W kinie nikt nie wstał z krzesła...Wszyscy siedzieli w milczeniu i w milczeniu wyszli.
KIT

W tematyce wizji końców świata "Dzień Apokalipsy" z 2010 r. Justina Jonesa jest jednym z najgorszych filmów ostatnich lat. Produkcje USA bywają kiepskiej jakości. Owszem - efekty specjalne są naprawdę dopieszczone - na to nie szczędzi się pieniędzy. Szkoda tylko, że fabuła na tym traci i tak naprawdę po kilkunastu minutach oglądania, człowiekowi chce się spać. Tym razem dowiadujemy się od amerykańskich władz, że niebawem nastąpi koniec świata - w Ziemię uderzy ogromna kometa i niestety na jakąkolwiek reakcję jest już za późno. Nawet Ameryka jest bezradna. Nie potrafi uratować świata (jak czyni w każdym filmie). Górnolotne słowa prezydenta USA: "(...) nie możemy zapobiec tej katastrofie. Niech Was Bóg błogosławi" brzmią komicznie. Konsekwencją zbliżającej się komety są wszelkiego rodzaju kataklizmy - powodzie, opady atmosferyczne, trzęsienia ziemi itp. Ludzie wpadają w panikę, złodzieje i wandale pojawiają się jak grzyby po deszczu - tak wygląda amerykańska Apokalipsa. W zasadzie niczym się nie różni od innych wizji końców świata. Jedyną rewelacją jest to, że po raz pierwszy w historii amerykańskiego kina, władze USA, wojsko, policja, naukowcy, odważni bohaterowie są bezradni, ale tylko do czasu. W końcu ratują świat i znów Stany Zjednoczone mogą szczycić się potęgą i władzą w każdej dziedzinie życia. Miłośników tandetnego kina "Dzień Apokalipsy" zaciekawi, ale jeśli ktoś jest bardziej wymagający, zdecydowanie polecam "Melancholię". 



Podziel się
Oceń

Reklama