Doprawdy, dziś nikt już nie jest wolny od cywilizacyjnych histerii. Nawet jeśli się do tego nie chcemy przyznać, nawet jeśli się temu opieramy – przed świętami tak czy inaczej, prędzej czy później dopada nas mania zakupoholizmu.
Najgorzej mają szczęśliwi posiadacze potomstwa. Nie kupić dziecku prezentu pod choinkę? Niemożliwe! Prezentu? Jakiego prezentu? Prezentów! No bo jak taka jedna paczka będzie wyglądać pod drzewkiem? Cała sterta powinna być! Przecież na amerykańskich filmach dzieciaki rozpakowują w święta i kilkanaście prezentów dla siebie...
Nie liczy się tylko ilość, również jakość. – Mamo, mamo, a tą najnowszą Barbie mi kupisz, o, tą co jest w telewizji?!... – Tato, ja chcę najnowszego Bionicla! Mamo! Tato! A taką grę?! A takiego małego laptopa?!
Biedne dzieciaki dają się wkręcać telewizyjnym reklamom, a rodzice – zamiast wywalić z domu telewizor – wyciągają zaskórniaki. Argumentacja jest prosta – jeśli moje dziecko nie będzie miało tego co inne dzieci, to te inne mogą się od naszego odsunąć... Jeśli tak myśli większość rodziców, mamy gotowe błędne koło.
A dzieciaki to dopiero początek. Wypadałoby przecież kupić też prezent dla małżonka. Dla siostry, brata, teściowej, przyjaciółki, psa... Lista robi się coraz dłuższa. Co na Boga można kupić mężowi pod 20 latach małżeństwa. Szczęście jeśli lubi czytać książki – jakaś nowość się co roku w księgarni znajdzie. A jeśli nie? Dwudziesty krawat?
Ach, i jeszcze jest Internet. Liczba e-sklepów z prezentami wzrosła w ostatnim roku o 10 procent. Polacy korzystają z nich coraz częściej i chętniej. W Internecie wszystko jest tańsze. Tyle tylko, że zachęceni cenami, nie wydając bezpośrednio gotówki (to tylko klikniecie myszką...) wpadamy w kolejną konsumpcyjną pułapkę – kupujemy więcej niepotrzebnych rzeczy i wydajemy więcej niż zrobilibyśmy to w zwykłym sklepie.
Prezenty to jedno (zawsze można umówić się, że w tym roku mamy kryzys i nikt – oprócz dzieci - prezentów nie dostaje). Z jedzeniem to jest dopiero zabawa. Ile można zjeść przez dwa dni świąt? Patrząc na zawartość koszyków w supermarketach – tony.
Kupujemy kaczkę albo królika. W końcu raz na rok jakiś luksus nam się należy... Ale zaraz, są jeszcze gęsi. Gęsi ponoć są zdrowe, moda na nie się robi. A, weźmy i gęś. Wszystko jest już do bigosu? A pieczywo? Sześć chlebów wystarczy? Może rodzina przyjdzie, to kupmy jeszcze ze dwa. A ciast ile robimy? Makowiec, sernik... To może jeszcze piernik? Albo keks? Wędliny... pieć rodzajów... Wódka... Nie za mało? I piwo – na kaca...
To już nie jest błędne koło, to jest prawdziwa spirala obłędu. Spójrzmy na wnętrza marketów w przedświątecznym okresie. Krzyczące w niebogłosy dzieciaki, starty jedzenia na zderzających się wózkach, w kółko puszczana przez głośnik świąteczna przyśpiewka i tłumy zdenerwowanych, spoconych ludzi z obłędem w oczach. Jeśli przypatrzymy się piekielnym wizjom Hieronima Boscha, to podobieństwa są aż nadto wyraźne...
Według badań TNS OBOP w tym roku wydatki Polaków na święta Bożego Narodzenia przekroczą 23 miliardów złotych. To o 5 procent więcej niż w zeszłym roku. Kryzys nie kryzys, święta muszą być na bogato.
Jednak to wszystko co napisaliśmy powyżej, w trochę humorystycznym tonie, dotyczy przede wszystkim bogatszych mieszkańców dużych miast. W Polsce miliony ludzi zastanawiają się raczej jak przeżyć do pierwszego. Jeden mały prezent dla dziecka jest dla nich nie lada wydatkiem. Pamiętajmy o tych ludziach, kiedy wchodzimy do marketu, by dostać przedświątecznego amoku.














