Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu Radio Rekord Radom 29 lat z Wami Radio Rekord Radom 29 lat z Wami
piątek, 5 grudnia 2025 14:12
Reklama

Legendy radomskie. Jakie tajemnice skrywa iłżecki zamek?

Wiedzieliście, że lochy iłżeckiego zamku skrywają tajemniczy skarb, do którego wrota otwierają się raz w roku - w dzień Bożego Narodzenia? Jeśli jesteście ciekawi tego, a także skąd się wziął skarb na zamku i co się z nim stało, zapraszamy do wysłuchania i przeczytania legendy o skarbach iłżeckiego zamku. Na cykl "Legendy radomskie" zapraszamy wspólnie z Muzeum im. Jacka Malczewskiego.

Skarby iłżeckiego zamku

Mróz stalowymi okowami skuł pobliskie mokradła i rzeki. W bezchmurne, księżycowe noce ponure wycie wilków niosło się daleko poprzez knieje. Przerażony zwierz, wyrwany z ledwie rozpoczętego snu pędził na oślep, szczęściem rozłożone szerokim łęgiem mokradła okryte grubą powłoką lodu niosły go teraz bezpiecznie. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. W małej przydrożnej karczmie „Pod Zamkiem" czyniono przygotowania do Wigilii. Podróżnych na owe czasy było mało, toteż stara, przycupnięta u stóp wysokiego wzgórza karczma niewielu gościła przyjezdnych. Tuż nad nią, na tle ciemnego nieba majaczyły kontury potężnego zamczyska —pustego teraz i wymarłego. Stary, zarośnięty karczmarz krzątał się przy stole. Gośćmi byli dwaj młodzi ludzie z miejscowej szlachty i podróżująca wraz z dzieckiem kobieta. W kącie przysiadł dziad przydrożny, wdzięczny za ciepły kąt przy kominku. Od czasu do czasu uderzał w struny utrudzonej liry i cichą pieśń zaczynał, pieśń jak i on sam —skołataną latami, jak i jego lira —smętną, a rzewną. Noc tymczasem tężała, a wraz z nią mróz siarczysty rozpanoszył się na dobre. Na domiar złego ciche poświsty wiatru zwiastowały wzrastającą zadymkę. Dziad uderzył w struny raz i drugi wtórując pojękiwaniu wichury. Hej! Hej! —zaczął.—Dawno to było, przed laty stu, a może i dawniej, za górami, za lasami, żyła otoczona gromadą rycerzy-rabusiów okrutna księżna Odosława. Drżały na wieść o jej czynach pobliskie grody, a płacz i narzekania szerokim echem rozlegały się po okolicy. Żadna karawana kupiecka, żaden podróżny nie mógł bezkarnie przemknąć wzdłuż szlaku. Księżna rabowała i grabiła tak, że wkrótce sława nagromadzonych bogactw równała się sławie jej okrucieństwa. A gdy wreszcie —syta bogactw —postanowiła swoje skarby ukryć, wyruszyła, by szukać stosownego schowka. Po kilku dniach dotarła na miejsce dzisiejszego wzgórza. Tutaj na jego szczycie naznaczyła budowę zamku, a że złota miała krocie nieprzeliczone, zebrała wkrótce najlepszych na owe czasy rzemieślników. Prace postępowały szybko, zamek rósł w oczach, wówczas rozkazała księżna głęboko w skale kuć lochy podziemne. W ten sposób powstał labirynt korytarzy, do których poleciła znosić zrabowane złoto i klejnoty...! Umilkł starzec,, a jego lira ciche zaczęła wydawać tony. Wichura za oknem wtórowała jej swym jękiem.

 

—Płynęły lata... —zaczął po chwili. —Pewnej jesiennej nocy wyszła księżna wysoko na basztę, skąd w poświacie księżyca roztaczał się widok przecudny. I oto stare jej serce, stwardniałe po latach rozboju, drgnęło na widok piękna tej ziemi. Oczarowana widokiem krok nieopatrzny zrobiła i z krzykiem okropnym w przepaść runęła. Zginęła Odosława, lecz nie zginęła zła pamięć o niej, ani zamek, którego opustoszałe mury po dziś dzień na wzgórzu stoją. Od tej pory co roku w dzień Bożego Narodzenia, kto wejdzie na szczyt wzgórza, zobaczyć może otwarte wrota, a za nimi po obu stronach napełnione po brzegi skrzynie. Skarby są to nieprzeliczone. Daremnie bowiem po śmierci Odosławy przeszukano każdy zakątek lochów. Skarbów nie znaleziono. Jedynie raz w roku, w dzień Bożego Narodzenia z daleka tylko ujrzeć je można. Śmiałek bowiem, który odważyłby się próg wrót przestąpić, na zawsze pozostanie za nimi zamknięty. Ucichł brzęk liry, a goście niepewnie spojrzeli po sobie.

—Eee tam, stare bajdy! —oburzył się jeden z siedzących młodzieńców. —Nie raz i nie dwa byliśmy z Sobiesławem na wzgórzu. Ot zwykłe stare mury!

—Rzecz się prawdą nieraz staje, mimo że baśń tylko baje —zaśpiewał starzec.

Tymczasem późno się już zrobiło i trzeba było pomyśleć o wypoczynku. Nazajutrz dzień wstał piękny i pogodny. Zamek na szczycie wzgórza widniał wyraźnie, a jego olbrzymia narożna baszta wysoko strzelała ku górze.

—Spójrz matuś, to z tej wieży spadła zła księżna! —zawołał chłopczyk. —A dzisiaj dzień Bożego Narodzenia. Może, jak dziad powiadał, zobaczymy skarby księżny?! Pójdziemy...? —prosił. Chłopczyk namawiał tak, że kobieta uległa w końcu jego prośbom. Wyszukując wśród zasp ledwie widoczną drogę, zaczęli wspinać się ku górze. Nie było to ani łatwe, ani proste. Góra bowiem była stroma, a i śnieg na dobre zasypał wszelką drogę. W końcu dotarli na szczyt, a stąd już tylko krok do dziedzińca było. Na przeciwległym krańcu zamczyska, sterczała pionowa ściana, na której rozsiadła się owa widoczna z dołu wysoka baszta. Zachwyceni widokiem zapomnieli na chwilę o zamku. W dole, jak okiem sięgnąć, ciągnęła się nieskazitelna biel śniegu. Ciemne pasma boru podchodziły niemal pod samo wzgórze. Jakże człowiek wydawał się mały i zagubiony wśród tej dzikiej, potężnej przyrody. Zapatrzoną kobietę wyrwał nagle z zamyślenia szept dziecka:

—Matulu! Spójrzcie ino, skarby! —chłopiec szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w to, co w najpiękniejszej baśni nie zawsze zobaczyć można. U podnóża baszty, tam, gdzie niedawno głazy potężne sterczały, widać było uchylone wrota. Za nimi w czarnej głębi błyszczały i świeciły rubiny i diamenty, złote łańcuchy i tace wysadzane drogimi kamieniami. Urzeczona kobieta, niepomna przestróg starca, krok za krokiem zbliżała się w ich kierunku. Jeszcze chwila i oto w rękach jej błysnął drogocenny kielich. Odwróciła się, by ku dziecku z nim pobiec, gdy nagle śmiech okropny wstrząsnął murami zamku, a z nim potężne wrota zatrzasnęły się na głucho. Któż może opisać rozpacz zamkniętej kobiety, gdy pogrążona w ciemnościach daremnie wołała ukochanego syna. Samotna, zagubiona wśród lochów, otoczona nieprzeliczonym bogactwem, daremnie wypowiadała tysiące próśb i zaklęć. Twarda skała milczała uparcie. Zrozpaczona kobieta usiadła, a po policzkach jej spływać zaczęły rzęsiste łzy. Płynęły i płynęły, aż zebrało ich się tak dużo, że podmyta skała ustąpiła, tworząc u stóp wzgórza niewielkie jeziorko, z którego bystry strumyk z czasem dalej popłynął. Strumyk ten ludzie na pamiątkę owego wydarzenia „Jej-łzą" nazwali. Z latami u stóp wzgórza zaczęli osiedlać się nowi przybysze, aż powstała osada, którą początkowo także „Jej-łzą" nazywano, by z wiekiem na Iłżę zamienić.

Źródło : Zenon Gierała "Baśnie i legendy ziemi radomskiej".

Legend radomskich  można słuchać w każdy poniedziałek i wtorek o godz. 20.30 w Radiu Rekord. 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Chcemy, żeby nasze publikacje były powodem do rozpoczynania dyskusji prowadzonej przez naszych Czytelników; dyskusji merytorycznej, rzeczowej i kulturalnej. Jako redakcja jesteśmy zdecydowanym przeciwnikiem hejtu w Internecie i wspieramy działania akcji "Stop hejt".
 
Dlatego prosimy o dostosowanie pisanych przez Państwa komentarzy do norm akceptowanych przez większość społeczeństwa. Chcemy, żeby dyskusja prowadzona w komentarzach nie atakowała nikogo i nie urażała uczuć osób wspominanych w tych wpisach.

Komentarze

Reklama
ReklamaElmas wędliny
Reklama
ReklamaSalon Oświetleniowy Mirat
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama