Parę tygodni temu do naszej redakcji zgłosiła się grupa byłych pracowników fabryki Łączników, którzy skarżyli się na to, że wciąż, mimo obietnic, nie mogą odebrać zaległych pieniędzy, które im się należą. Pomoc w tej sprawie obiecała marszałek Ewa Kopacz, jednak od ostatniego spotkania z nią minęło kilka miesięcy, a pieniędzy jak nie było tak nie ma.
- Wszyscy twierdzą, że całą prywatyzacją naszego zakładu
powinna zająć się prokuratura. Obiecano nam, że odpowiednie służby zostaną poinformowane o całej
sprawie. Co ważne, marszałek Kopacz obiecała, że sprawdzi, czy będzie
można uruchomić dodatkowe fundusze z budżetu państwa na wypłatę naszych
zaległych pensji. Niestety, minęły kolejne miesiące, ale nikt nie raczył
się z nami skontaktować. Przecież to arogancja władzy. My się upominamy
o pieniądze, które nam się należą. Najpierw składa się obietnice, że
będzie pomoc, a później zapomina się o złożonych deklaracjach - mówili w połowie czerwca rozżaleni pracownicy fabryki Łączników.
- Jedyny fundusz, który ma wiele pieniędzy na wypłatę zaległych świadczeń pracowniczych, to Fundusz Pracy. Szkoda, że władze zakładu nie zadbały o pracowników w odpowiednim czasie i nie zgłosiły potrzeby wypłaty pensji z tego źródła. Dzisiaj można jedynie zmienić prawo, ale pod jedną fabrykę nie da się tego zrobić. To musiałoby być działanie na szeroką skalę. Wydaje się, że sytuacja byłych pracowników Łączników jest bez wyjścia. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko dołożyć wszelkich starań, aby do Radomia ściągnąć nowe inwestycje, a co za tym idzie dodatkowe miejsca pracy. Pamiętajmy, że dużą grupę zwolnionych z tego zakładu stanowią młode lub w średnim wieku osoby, które nie mogą liczyć na świadczenia przedemerytalne - tłumaczy marszałek Ewa Kopacz.














