Sąd Okręgowy w Lublinie orzekł, że Krzysztof Gajewski nigdy nie był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa PRL.

- Nigdy nie podpisywałem dokumentu wskazującego na podjęcie współpracy. Była jedynie propozycja współpracy, ale ja kategorycznie odmówiłem. Nigdy świadomie nie przekazywałem, żadnych informacji na potrzeby SB - mówił w środę Krzysztof Gajewski na konferencji prasowej.
W 2005 roku Instytut Pamięci Narodowej odmówił Gajewskiemu - wtedy wiceprezydentowi miasta - przyznania statusu osoby pokrzywdzonej, informując, że był on zarejestrowany jako tajny współpracownik wydziału III Komendy Stołecznej MO. Napisał o tym jeden z radomskich dzienników. Po tym artykule wiele osób zarzucało Gajewskiemu współpracę, co było podstawą do wszczęcia lustracji.
Każdy współpracownik SB musiał spełniać 5 podstawowych warunków: złożyć oświadczenie o podjęciu współpracy, przyjąć w formie pisemnej oświadczenie o współpracy i kryptonim którym się posługiwał, musiał pisać donosy i pobierać z tego tytułu wynagrodzenie. Sąd stwierdził, że Krzysztof Gajewski nie spełniał żadnego z tych warunków.
- Jestem dumny z tego, że nie zrobiłem niczego czego musiałbym się wstydzić. Po powrocie z Kanady pokażę opinii publicznej wszystkie teczki z IPN, a potem publicznie je spalę. Mam nadzieję, że nikt nigdy już do tego tematu już po tylu latach nie wróci, że będę miał święty spokój i nie będę musiał ciągle tłumaczyć się z historii sprzed 30 lat – tymi słowami zakończył konferencję Krzysztof Gajewski.














