Być albo nie być- oto jest pytanie? Młodzież z ich egzystencjalnymi problemami dorastania powie: - Nie być, nie być! Nieco starsi, ale na początku swojej drogi życiowej, wykrzyczą: - Być, być i działać, zdobywać, wspinać się coraz wyżej, lepiej, dalej. A już dojrzali przedstawiciele naszego gatunku zapewne wyartykułują: - Oczywiści, że być ale i… mieć. No właśnie - czy jesteśmy maszynami do przetwarzania, konsumowania, posiadania, bez jakichkolwiek zahamowań i refleksji?
Być może wielu po przeczytaniu tego wstępu powie: - Standardowy tekst, nuda i nie wiadomo o co chodzi. Krew się nie leje i trup gęsto nie pada….
Na razie nie pada. Bo to tylko kwestia czasu.
No i zaczyna być ciekawie… A o co chodzi? Ano niby o nic, taki drobiazg, naprawdę - o śmieci!
Oczywiście mam powód, żeby nagle zająć się tym jakże nieistotnym tematem... Podobnie jak większość naszego społeczeństwa też jestem tzw. zdrowym egoistą i na pierdoły nie zwracam uwagi… do pewnego momentu. To tak jak w przypadku krzyku dziecka za ścianą - niby nie chcemy się wtrącać, ale doskonale wiemy, że czyjeś życie może zależeć od naszego wtrącania.
No i pewnego dnia biegnę (bo ja rzadko normalnie chodzę) z torbami zakupów, w tzw. międzyczasie myślę nad tym co jeszcze dziś do zrobienia i gdzie ja właściwie zaparkowałam samochód. Biegnę, kompletnie wyłączona, mijam plac zabaw usytuowany obok jakiegoś skwerku z drzewkiem i ławeczką i nagle… mnie wmurowało. Mój wzrok skupił się na małym chłopcu - dzieciak miał może ze trzy lata, jego opiekunka zajęta była rozmową z sąsiadką. Ale nie ten fakt przyhamował mój egzystencjalny pęd. Dziecko beztrosko bawiło się (to chyba nie najlepsze określenie) plastikowym kubkiem i… okazałym stosikiem niedopałków papierosów potocznie zwanych petami.
Opiekunka oczywiście zareagowała, odciągając chłopca od oryginalnych zabawek.
Czy to zabawne? No i tu zatrzęsła mną trwoga. Bo po pierwsze, sama jestem posiadaczką latorośli w podobnej grupie wiekowej, więc zadziałała matczyna empatia. Po drugie w życiu nie chciałabym, aby jakiekolwiek pokolenie czyichkolwiek dzieci bawiło się na wysypisku śmieci, a taki właśnie obraz przez chwile pojawił się w mojej głowie. Po trzecie wreszcie, zrobiło mi się trochę wstyd, bo przecież w swoim domu stosuję konsekwentnie segregację śmieci i wkładam mojemu przychówkowi do głów z uporem maniaka, że śmieci należy wyrzucać do kosza, a nie obok kosza, nie produkować zbędnych itd., itp. Ale nie dałabym głowy, że mnie samej nie zdarzyło się wyrzucić byle gdzie jakiegoś drobnego papierka, który przecież niezwykle ciążył mi w kieszeni - z myślą, że to tylko jeden, mały, prawie niewidoczny… A WAM SIĘ TO ZDARZYŁO?
Może i jestem nawiedzona, ale wyobraźmy sobie sytuacje, kiedy każdy mieszkaniec naszego miasta, wyrzuci w tym samym czasie jeden tylko niepotrzebny „drobiazg”?
Czy na pewno nie grozi nam utonięcie we własnych śmieciach? Rozejrzyjcie się wokół siebie: przyszła wiosna, jest cudownie, słonko mocniej świeci i zamiast krokusów czy przebiśniegów - odkrywa właściwie wszędzie niezliczone ilości różnokolorowych śmieci.
Oczywiście są mandaty za zaśmiecanie, ale czy nas to obchodzi? Przykładów na ich ewidentne ignorowanie można by wymieniać bez liku: nielegalne wysypiska śmieci w lasach (no bo przecież dziadek wywoził, ojciec wywoził , to i ja wywożę…); stosy ulotek reklamowych na ulicach (bo jak pani daje, to z grzeczności trzeba wziąć i chwilę potem wyrzucić); butelki przy ławkach w parkach i przy jakimkolwiek akwenie (bo jak zabawa to zabawa), niedopałki wszędzie (bo przecież popielniczki przy sobie nie noszę).
Reasumując, jednak jestem nawiedzona, bo mnie obchodzi, jak będą żyły dzieci moich dzieci i postaram się nie przykładać ręki do degradacji, jaką w tym życia pędzie dobrowolnie sobie szykujemy. Czego i Wam Drodzy Czytelnicy życzę.
Wszak jesteśmy gatunkiem homo sapiens - brzmi dumnie, ale i zobowiązuje, więc szanujmy świat, który tak wysoko postawił nas w ewolucji, bo przecież nadal chcemy wnim żyć.
Reklama
Reklama













