Zapraszamy na II część wywiadu z założycielem radomskiej "Solidarności". W jakich warunkach żyli internowani działacze "S", jaką rolę w ich walce z komunizmem odegrali księża, do jakich metod uciekała się ówczesna władza, aby złamać psychicznie i fizycznie więźniów politycznych? Z Andrzejem Sobierajem rozmawia Anna Prokop.
I część wywiadu TUTAJ. Za tydzień ostatnia, III część, w której dowiemy się o działaniach "Solidarności" w dzisiejszych czasach.
Jak wyglądał pański pobyt w więzieniu?
- Atmosfera była napięta ze względu na to, że nie posiadaliśmy jakiejkolwiek wiedzy o tym co dzieje się na zewnątrz: czy są protesty, strajki… Ta niewiedza potęgowała nasze obawy o losy rodzin i członków związku. Rosło także rozdrażnienie z poczucia bezsilności. W Strzebielinku znaleźli się m.in. Tadeusz Mazowiecki, Jacek Kuroń, Karol Modzelewski, Andrzej Gwiazda, Janusz Onyszkiewicz, Grzegorz Palka, Janek Rulewski i inni czołowi członkowie związku. Jednym słowem cała wierchuszka „Solidarności”. Warunki więzienne były ciężkie. Nie było mowy o jakichkolwiek wygodach, w jednej celi przebywało ponad 20 osób w tym palący i nie palący. Nie mieliśmy m.in. kontaktów z rodzinami, możliwości skorzystania z posługi kapłańskiej, więc zaczęliśmy protestować, doprowadzając do tego, że zjawił się u nas komendant, od którego zażądaliśmy – jako grupa negocjacyjna – przeprowadzenia rozmowy na temat statusu naszego internowania. Oczywiście negocjacje nie dały żadnych skutków, jedynie na dwa dni przed Bożym Narodzeniem zjawił się kapelan, który przywiózł nam trochę żywności, ale i świeże informacje. Wielu z nas myślało, że jest to podstawiona osoba. Podejrzenia okazały się niesłuszne - dowiedzieliśmy się, że są organizowane strajki, o pacyfikacji kopalni „Wujek”. Niestety te informacje były szczątkowe, w kraju nie działały linie telefoniczne, więc społeczeństwo miało dodatkowe problemy z docieraniem do bieżącej sytuacji w kraju. Przykładem utrudniania komunikacji przez władze był fakt, że moja rodzina dowiedziała się o mojej sytuacji ponad miesiąc po aresztowaniu.
Co działo się dalej?
- 29 grudnia usłyszeliśmy przez więzienne megafony, że wszyscy ci, którzy są na spacerniaku, mają nakaz powrotu do cel, po czym wyczytano 14 nazwisk, w tym moje. Kazali nam się ubrać, spakować wszystkie swoje rzeczy. Prowadząc nas w kierunku bramy więziennej, pomiędzy szpalerem uzbrojonych po zęby zomowcami, Karol Modzelewski idący jako pierwszy, odwrócił się do nas i powiedział, żebyśmy byli gotowi na wszystko, bo nie wiadomo co nas czeka za murami. Powiedział tak nie bez powodu. Niósł pod pachą jakąś paczkę, wtedy jeden z tych bandziorów powiedział: -Po co on bierze to ze sobą, czyżby nie wiedział gdzie jedzie? Wsadzili nas do bud milicyjnych i długo wozili po okolicy. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się na jakimś lotnisku. Ciągle skutych w kajdany wsadzili nas do helikopterów po czym skierowaliśmy się na wschód. Wtedy Gwiazda powiedział: - Trzymajcie się mnie, na Syberii spędziłem dzieciństwo, pokieruję wami. Po jakimś czasie Jacek Kuroń, widząc Pałac Kultury, krzyknął, że pewnie lecimy na negocjacje do Warszawy. Okazało się, że zostaliśmy przetransportowani do kolejnego więzienia – tym razem w Białołęce.

Nie mieliście obaw o to, że osoby działające w podziemiu mogą mieć moment załamania, wiedząc, że jesteście internowani i nie wiadomo co się z wami dzieje?

Nie miał pan momentu załamania podczas pobytu w więzieniu?

Kiedy wyszedł pan z więzienia?
- Chciałem jeszcze pani powiedzieć, że oprócz odezw wysyłanych do podziemnej Solidarności organizowaliśmy protesty dotyczące naszych potrzeb, warunków więziennych, przywrócenia legalnej działalności związku i innych spraw indywidualnych – były to protesty głodowe i to wielokrotne. 23 grudnia 1982 roku, wraz z Onyszkiewiczem, Tokarczukiem opuściłem wreszcie więzienie w Białołęce. W sumie, w internowaniu, przebywałem rok i 13 dni. Na wolności przystąpiłem do tworzenia struktur „Solidarności”, co szło z takim samym trudem jak za pierwszym razem. Do tego spotkała mnie osobista tragedia, ponieważ w miesiąc po wyjściu z więzienia, zmarł mój przyjaciel Jacek Jerz – do dziś nie znamy dokładnych przyczyn jego śmierci, ale mógł to być efekt pobicia, do którego doszło podczas jego internowania. Cały czas chcieliśmy ze sobą współpracować, ponieważ zajmując ubeków przy jednym z nas drugi, mógłby działać na rzecz „Solidarności”.

To znaczy?
- Częste rewizje, zakładanie podsłuchów, kilkakrotne okradanie mieszkania, zatrzymania, na przykład ukaranie nas mandatem 500 zł po tym, jak żona wraz z dziećmi odwiedziła mnie podczas internowania. Karę musiała ponieść za to, że dzieci opuściły szkołę. To było znęcanie się psychiczne.W dokumentach IPN są informacje świadczące o tym, że nauczycielom kazano namawiać uczniów do tego, aby szydziły z moich dzieci. Powodem miało być to, że mają ojca opłacanego rzekomo przez imperialistycznego wroga. Jak wspomniałem, te ciągłe rewizje i niszczenie wszystkiego co ciężko było zdobyć, chociażby żywność: cukier, chleb etc. Wspomniane podsłuchy, kradzieże, kręcący się wokół domu tajniacy, zabieranie mnie z zakładu na przesłuchania, straszenie o okaleczeniu mnie i dzieci to jest ta perfidna podłość reżimu komunistycznego.
Jak udawało się prowadzić działalność związkową wiedząc, że dookoła jest tylu potencjalnych ludzi współpracujących ze służbami?

foto: www.represjonowani.net














