Kiedy miała dziewięć lat i ojciec opowiadał jej o powstaniu styczniowym, powiedziała mu: - Ojczulku, ja chciałabym, aby Polska jak najprędzej była nasza, nie Moskali, ale smutno mi, że ja ani się bić nie mogę, ani nawet uczyć po polsku i dawać uczniom polskie książki. Kilka lat później Stanisława Biernacka znalazła sposób, by nie tylko „dawać polskie książki” innym, ale i uczyć ich pisać i czytać po polsku.
Z pierwszej części opowieści o życiu Stanisławy Wronckiej mogliśmy się dowiedzieć, jak wyglądał jej dom rodzinny i dzieciństwo, a potem studia w Konserwatorium Muzycznym w Warszawie i nauka na kursach pedagogicznych. Ale to nie jedyne zajęcia, którym Stanisława poświęcała czas przez te dwa lata.
Nieustępliwa walka
Były to lata intensywnej pracy umysłowej wśród młodzieży obojga, oraz walki nieustępliwej z panoszącym się rusyfikowaniem mas - zanotowała po latach Stanisława Wroncka, wspominając swój pobyt w stolicy. Nie pisze jednak, jak to się stało, że już jesienią 1881 roku, a więc nieomal zaraz po przyjeździe do Warszawy trafiła na, tajne przecież, kursy pedagogiczne i zajęła się tajnym nauczaniem. Zarekomendował ją Adam Karczewski, starszy od niej, od dzieciństwa ulubiony kuzyn, wtedy student medycyny, mieszkający na stacji u swojej ciotki – Zofii Sławińskiej, gdzie i Stanisławę umieścił ojciec? Był jej bliski spowodu studenckiego środowiska, w którym żył i działał społecznie, ale Adam nie był w tej samej organizacji co Stanisława, choć cele mieliśmy wspólne, tylko metody działania różne. W pokoju z młodym Karczewskim mieszkał wprawdzie Józef Polikarp Brudziński (1874-1917, pediatra, neurolog, działacz społeczny i polityczny, założyciel Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego i rektor UW w latach 1915-17), podobnie jak Stanisława sympatyk narodowej demokracji, ale nic nie wskazuje, by to on wciągnął kuzynkę kolegi ze studiów do konspiracyjnej roboty. Choć potem pracowali razem. A może zaangażowanie się w tajne nauczanie było konsekwencja udziału w kursach pedagogicznych? I Stanisława, która pisała, że nie uczyć się literatury polskiej historii Polski i geografii było uważane za hańbę, ochoczo się tego zadania podjęła? Często zresztą w swoich wspomnieniach wymienia Jana Władysława Dawida, organizatora kursów, jako tego, który jej towarzyszy podczas pogadanek czy wyjazdów związanych z tajnym nauczaniem.

Jałmużnik oświatowy
Warszawscy studenci, ale i słuchacze kursów pedagogicznych uczyli nie tylko dzieci, ale i dorosłych czytać i pisać po polsku, organizowali pogadanki o potrzebie zachowania polskości, kolportowali polskie książki i gazetki. Pierwsza pogadanka Stanisławy o „potrzebie oświaty” - dla staromiejskich robotników - odbyła się w jednej z suteren przy ul. Bugaj. Był to rodzaj egzaminu, czy 15-latka nadaje się już do „pracy samodzielnej”,więc razem z nią przyszli jako „eksperci” Antoni Osuchowski (1849-1928; prawnik, publicysta, działacz narodowy) i Mieczysław Brzeziński (1858-1911; działacz społeczno-oświatowy, publicysta, wydawca, jeden z założycieli Polskiej Macierzy Szkolnej). Takimi zachowali się w jej wspomnieniach: Pierwszy znany w całej Polsce jako niezmordowany działacz oświatowy w czasach niewoli. Jakimś cudownym, jemu tylko znanym sposobem, umiał zbierać ogromne wówczas fundusze na elementarze, książki, tak zwane, zakazane i wszystkie inne potrzeby związane z szerzeniem oświaty. Nie przesadzę, jeżeli powiem, że bez tych, przez Osuchowskiego zebranych pieniędzy, nie bylibyśmy w możności wypełnić połowy wykonywanych prac oświatowych. Trzeba dodać, że ten jałmużnik oświatowy zbierał pieniądze we wszystkich trzech zaborach, wędrując rozmaitą lokomocją, wśród której jego własne nogi nienajgorzej spełniały zadanie, jakie jego wytrwałość, silna wola, nieustraszona odwaga przy nadzwyczajnej intuicji i talencie organizatorskim [?] przez niego dobrowolnie, a z entuzjazmem przyjęte. Brzeziński, dużo młodszy od Osuchowskiego był ideałem organizatora w szerzeniu oświaty elementarnej. Jego zapał udzielał się nam wszystkim, którzy mieliśmy z nim bezpośrednią styczność. Młodzież uniwersytecka wśród której budził pragnienie oświecania ciemnego ludu wiejskiego i robotniczego, przepadała za nim. (-) Byłam szczęśliwa, będąc ich współpracowniczką i mając ich za wzór podczas szeregu poczynań naszych organizacyj oświatowych.
Drobną, niziutką Stanisławę robotnicy postawili na stole, by żadne jej słowo im nie umknęło, co ją – i tak zakłopotaną, że ma przemawiać do kilkudziesięciu mężczyzn w wieku jej ojca – dodatkowo speszyło. Początkowo nie potrafiła wydobyć słowa, ale opanowała tremę i przemówiła.
Po pierwsze: konspiracja
O organizacji, w pracach której bierze udział, Stanisława pisze we wspomnieniach „Liga” albo „Liga trójzaborowa”. Tyle tylko, że jesienią 1881 nie ma jeszcze nawet Ligi Polskiej, nie mówiąc już o Lidze Narodowej. Na pewno jest to jakaś organizacja o zabarwieniu narodowo-demokratycznym. O jej członkach, a także o sobie, Stanisława pisze „żołnierze Polski wojującej”. Zasadą organizacji była konspiracja posunięta tak daleko, że nikt z nas nie znał, nawet z nazwisk, osób stojących na czele. Wiedzieliśmy tylko, że wśród tych, których spotykaliśmy na kursach, albo przy pracy już samodzielnej były mniej lub więcej wyrobione lub wykształcone jednostki, które dzięki temu wykonywały więcej odpowiedzialną lub kierowniczą pracę. Praca sama dzieliła się na różne sekcje, więc oczywiście byli kierownicy tych prac. Polecenia otrzymywaliśmy za pośrednictwem kilku jednostek, które jakoby odbierały je w odpowiedni konspiracyjny sposób, nie spotykając się z rozkazodawcami. Ci pośrednicy byli to ludzie już wypróbowani w poważniejszych robotach, nadto związani przysięgą na dochowanie tajemnicy.
Jak się spotykali? Wzywano nas pod jeden z adresów któregoś z członków organizacji, tam zaś od razu wskazywano nam inny, gdzie znów otrzymywaliśmy wskazówki co do właściwego punktu zbornego. Szło tu, jak łatwo się domyślić, o zmylenie czujności szpiegów. Punkt zborny zebrań był tak wybierany, aby w razie wykrycia zebrania uczestnicy mieli możność wyjścia różnymi drzwiami, czy dom miał dwie bramy, lub ogród, łączący się z innym domem lub ulicą.
Na kolejną część wspomnień Stanisławy Wronckiej zapraszamy już jutro.















Napisz komentarz
Komentarze