
Właściciele sklepów tłumaczą wprowadzanie takich ograniczeń kwestiami ekonomicznymi. - Nie jest dla mnie opłacalne, gdy ktoś chce zapłacić kartą za gumę do żucia czy też zapałki, ponieważ od każdej transakcji bank pobiera 2 proc. - wyjaśnia Dorota, właścicielka jednego z radomskich sklepów. - Dodatkowo w przypadku pewnych produktów jest to całkowicie dla nas nieopłacalne, np. doładowań do telefonów. Marża jaką mam to wyłącznie 4 proc. od kwoty sprzedaży. Odliczmy od tego 2 proc., którą pobiera bank i choćby papier na paragon. Zamiast zysku w takim przypadku ponoszę wyłącznie straty - dodaje.
Sklepy wprowadzając takie ograniczenia nie łamią prawa, jednak naruszają umowę z centrum rozliczeniowym. - Takie praktyki niestety się zdarzają. Staramy się wtedy uświadomić sprzedawcom, że łamią zasady - wyjaśnia Tomasz Boguszewicz, rzecznik firmy First Data Polska.
Operatorzy zachęcają do zgłaszania im takich sytuacji. Na każdym terminalu umieszczony jest numer do właściciela terminala. Możemy zadzwonić i zgłosić, że najemca terminala wprowadza ograniczenia, które są niezgodne z umową.
NASZ KOMENTARZ
Jeśli sklep decyduje się ustalić kwotę minimalnej płatności kartą, wygodne zarówno w przypadku klienta jak i sprzedawcy byłoby umieszczenie takiej informacji na drzwiach. Zwykła informacja od jakiej sumy przyjmowana jest płatność oszczędziłaby wiele czasu i nerwów osobom, które w portfelu mają złotówkę, a bankomat jest im nie po drodze.














