Ale od czego są media, od czego są politycy? Bez nich żylibyśmy w głębokiej, prymitywnej rzec można, nieświadomości. Bez nich nie wiedzielibyśmy, że fakt klepania odbił się - a jakże! - szerokim echem na salonach Europy.
„Jeśli polski
eurodeputowany dopuszcza się tak haniebnych czynów, to w Europę
idzie sygnał, że Polska to kraj, w którym takie działania są
dozwolone i akceptowane przez społeczeństwo. Korwin-Mikke jeszcze
nie raz wywinie coś, co zaszkodzi wizerunkowi naszego kraju!” -
grzmi Danuta Jazłowiecka, opolska europosłanka PO.
I olśniewa mnie: oto dlaczego gardzi nami Rosja, a świat Zachodu ma nas gdzieś - przez wybryki Korwina. Putin nie może przez to spać, Merkel doznaje głębokiej abominacji. Gdy o Polsce myślą, myślą o Korwinie walącym po mordzie.
Naprawdę, sprawa jest
poważniejsza, niż mogliśmy w ogóle pomyśleć.
„Około godziny 13 wchodziłam po schodach wspólnie z Dariuszem Rosatim do sali, gdzie miało się odbyć spotkanie. Po drodze minęliśmy Janusza Korwin-Mikkego, który kierował się do wyjścia. W sali zastaliśmy wielkie zamieszanie. A ja nie mogłam uwierzyć w to, co się tam chwilę wcześniej stało...” - opowiada Jazłowiecka.
Właśnie, co w piątek o godzinie – nomen omen – 13, robiły polskie służby kontrwywiadowcze? Gdzie stały, na jakiej redzie, amerykańskie lotniskowce? Jaka będzie reakcja NATO? Dlaczego brakuje jeszcze not protestacyjnych z Jemenu, Iranu i Gruzji? Jak do tego doszło, że „New York Times” poświęcił wydarzeniu tylko podwał na pierwszej stronie? Co wreszcie postanowiły państwa OPEC, gdy w piątek o godzinie 13 polski europoseł spoliczkował drugiego europosła?
Ja w piątek, około godziny 13 zaparzyłem sobie kawę w redakcyjnej kuchni. Potem zrobiłem siku w redakcyjnym WC. Pamiętam jak dziś - lampa w wychodku mrugała nieprzyjemnie, jakby złowieszczo. Choć deska klozetowa była czysta... Nie przypuszczałem, że kiedy wrócę do biurka, czeka mnie szok, że będę musiał przewartościować całe swoje życie. Otworzyłem ogólnopolskie serwisy informacyjne i wszystko legło w gruzach.
Nie tylko u mnie legło. „Janusz Korwin-Mikke napadł i pobił Michała Boniego. Właśnie tak - nie spoliczkował, nie naruszył jego nietykalności cielesnej, tylko jak przystało na politycznego dresiarza, napadł i pobił” - pisze w wyraźnym szoku publicysta Michał Danielewski.
A ja sobie myślę: co jest, grzybki halunki staniały na rynku? Upał coś tam w procesorze uszkodził? Leków w aptece zabrakło?
Bo już tak na poważnie,
na wypadek, gdybym niewyraźnie pisał - nie bronię Krowina-Mikke.
Trzepanie kogoś po twarzy jest mi obce. Jeśli to przejaw
rycerskości, trudno, nie jestem rycerski. Ale to, co działo się w
mediach przez ostatni tydzień, dowodzi tylko ich skretynienia lub
absolutnego cynizmu – trzeciej możliwości nie widzę.
Jeszcze polityków rozumiem - w końcu każda okazja do pokazania się przed ewentualnymi wyborcami jest dobra, zwłaszcza jeśli przy okazji można dokopać przeciwnikom z innych ugrupowań.
Ale medialne jeremiady nad spoliczkowaniem jednego faceta przez drugiego przekroczyły wszelkie granice przesady i przez tydzień były tylko (aż?) wspaniałym tematem zastępczym.
Ogólnopolskim dziennikom, portalom i telewizjom podpowiadam kolejny. Niedawno warszawska radna Elżbieta Igras ogłosiła, że chce dać w pysk 17-latce, która nazwała premiera zdrajcą. Gdyby tak dało się panią radną sprowokować do realizacji czynu i jeszcze to nagrać, będziecie mieli cyrk na następny tydzień.














