Z festiwalu w Opolu zrezygnowała nawet sama RODOWICZ, chociaż akurat ona miała dobrą wymówkę. Wiecie, wielu artystów na hasło OPOLE, dostaje dreszczy i wpada w stan katatonii. Siedzą wtedy w kącie, słuchając swoich utworów i chlipią cicho w nadziei, że Pan Kurski i publiczna telewizja nie obrażą się na nich na całe życie.
Taki "foch" często w końcu oznacza absolutną banicję z wszelkich wydarzeń transmitowanych przez telewizję. A to już rodzi problemy. Bo jak tu być rozchwytywanym wykonawcą, jak publiczna telewizja nie transmituje Twoich koncertów? I tak jak część artystów miała pobudki egoistyczne, część solidaryzowała się z innymi wykonawcami, tak Maryla RODOWICZ poinformowała o... śmierci swojej ukochanej mamy.

"Gdyby nie praca to siedziałaby w kącie i płakała, a to bez sensu. Jędrkowi udało się jej to wytłumaczyć. Dlatego mimo wielu obaw Rodowicz pojawiła się w sobotę w Żyrardowie. Tam swoim koncertem zorganizowanym z okazji święta lnu rozgrzała publiczność. Choć nie zdecydowała się na pstrokate i kolorowe kreacje, do których wszystkich przyzwyczaiła, na scenie wypadła świetnie." - czytamy w Fakcie.
Mało tego, że sobie poradziła. Według obecnych na koncercie, tryskała pozytywną energią. Ba! Nawet zabawiała publiczność, jak prawdziwy performenser. Czy jakoś tak.
"Była jak petarda. Zachowywała się bardzo profesjonalnie i gdyby nie ten ciemny strój, trudno byłoby powiedzieć, że w jej życiu ostatnio rozegrał się dramat. Kiedyś lekiem na całe zło była dla niej mama. Teraz syn uświadomił jej, że musi rozładować złą energię na scenie. A wsparcie kochającej ją publiczności pozwoli jej zapomnieć o smutku."














