Marek Piątek, jest strażakiem z 22-letnim stażem. Na stanowisku dyżurnego pracuje od blisko 9 lat. Jak przyznaje z taką sytuacją, jak ta dzisiejsza musiał zmierzyć się po raz pierwszy. - Odebrałem telefon i nikt się nie odzywał, słyszałem jednak głosy jakiegoś zamieszania w tle. Spanikowana kobieta krzyczała: "tato, tato". Nie rozłączałem się, próbowałem jakoś nawiązać kontakt - powiedział Marek Piątek, radomski strażak.
- W końcu kobieta odezwała się do telefonu. Poinformowała mnie, że jej tata nie oddycha. Zacząłem udzielać jej wskazówek jak udzielić czynności pierwszej pomocy i przywrócić czynności życiowe. W międzyczasie moi koledzy sprawdzali, czy na miejsce jedzie już pogotowie. Udało się, ten mężczyzna przeżył, zaczął ponownie oddychać - dodał.
Marek Piątek mówi, że nie jest żadnym bohaterem. - Każdy chciałby pomóc w podobnej sytuacji - mówi skromnie.
Radomski strażak przyznaje, że taka sytuacja zdarzyła się w jego karierze zawodowej po raz pierwszy. Wspomina jednak inną sytuację sprzed kilku lat. - Zadzwonił mężczyzna, który poprzecinał w bloku rurki z gazem i groził, że wysadzi budynek w powietrze. Rozmawiałem z nim przez telefon przez blisko 50 minut. Do czasu, kiedy na miejsce przyjechały inne służby i opanowały sytuację na miejscu - wspomina Marek Piątek.














