W czwartek wieczorem radomianie mogli sobie obejrzeć konkursowe projekty na opracowanie koncepcji urbanistyczno-architektonicznej zagospodarowania placu Jagiellońskiego. Konkurs nie został rozstrzygnięty, a na same nagrody dla wyróżnionych projektantów miasto dało 25 tys. zł. Zaraz, zaraz, czy ja tego już nie pisałem? Ach tak, w kwietniu 2012 roku radomianie mogli sobie obejrzeć konkursowe projekty na opracowanie koncepcji urbanistyczno-architektonicznej zagospodarowania placu Jagiellońskiego. Konkurs nie został rozstrzygnięty, a na same nagrody dla wyróżnionych projektantów miasto dało 25 tys. zł...
Nie wiem, czy Państwo doceniają wagę wydarzenia. Oto za Wasze 50 tys. zł zorganizowano, specjalnie dla Państwa, dwie ciekawe wystawy. Mało tego, nasze miasto stwarza właśnie nową świecką tradycję. Są gminy banalne i przewidywalne do bólu, które konkursy architektoniczne ogłaszają po to, by wyłonić zwycięski projekt i według tego projektu coś zbudować. Ale nie my. My konkursy organizujemy, my nagrody w tych konkursach dajemy w zupełnie innym celu. My mówimy niedowiarkom: to jest nasza, oryginalna, precyzyjna koncepcja i my tej oryginalnej, precyzyjnej koncepcji będziemy się trzymać! A jaka jest w Radomiu koncepcja organizowania konkursów architektonicznych?
- Na podstawie wyników ostatnich dwóch konkursów przeprowadzone zostaną szczegółowe analizy, mające na celu sformułowanie precyzyjnych i jednoznacznych wytycznych do zmiany obowiązującego miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego i do projektu koncepcji placu. Analizy te będą miały formę warsztatów, seminariów i konsultacji z udziałem m.in. zaproszonych autorów prac konkursowych, sędziów, społeczności i władz miasta, aby projektowany przy udziale mieszkańców Radomia plac odpowiadał ich potrzebom i aspiracjom – klaruje rzecznik prezydenta.
Państwu też wydaje się to zabawne? Trzeba było wydać 50 tys. zł, żeby teraz robić konsultacje i naradzać się, jakiego to placu Jagiellońskiego radomianie potrzebują. Ale którzy radomianie?
Z 10 lat temu to chyba było, jak dwaj radomscy aktorzy - Jarosław Rabenda i nieodżałowany Andrzej Bieniasz – siedli sobie przed teatrem na rozkładanych stołeczkach, wyciągnęli wędki i zaczęli łowić rybki w wielkiej kałuży, jaka od tygodni stała na środku placu. Dziś już tak lekkich i absurdalnych happeningów się nie urządza, ale plac jak obrzydliwy był, tak pozostał. Kolejne władze jakoś sobie nie mogą z nim poradzić. Nawet przed wyborami. A podobno przed wyborami da się wszystko...
Może ten plac ma po prostu pecha? Może to klątwa żołnierzy bratniej armii, za to, że wysiudano ich pomnik?
Zresztą, chyba się niepotrzebnie czepiam, bo cóż to jest 50 tys. zł dla miasta? To nawet nie jest jedna czwarta zarobków prezesa Portu Lotniczego Radom.
Posłanka Marzena Wróbel przed nadchodzącymi wyborami coraz aktywniejsza – co dwa tygodnie ogłasza teraz rzeczy niby oczywiste, ale przynajmniej warte wspomnienia. Jak o wynagrodzeniu prezesa spółki, która w tym roku przyniosła 6 mln zł straty. Ponoć w MOSiR zarobki prezesa wzrosły w latach 2012 – 2013 o 26 procent, w MZL o 18, 5 proc., w MPK o 20 procent i w Porcie Lotniczym o 18 procent. Mówiły jaskółki, że niedobre są spółki? Ale chyba nie te miejskie?
Kończę już, bo nie chcę znów podpaść kilku moim stałym czytelnikom, którzy cały czas zarzucają mi stronniczość. Tydzień temu, specjalnie żeby ich zadowolić, dogryzłem ciut i PO, i PSL-owi, i PiS-owi,
i Wspólnocie Samorządowej, i Marzenie Wróbel, i Kongresowi Nowej Prawicy. Ale moi wielbiciele i tak byli niezadowoleni, bo nie napisałem nic o SLD i Palikocie. Więc obiecuję, że kiedy tylko będzie powód, napiszę. Ale nie za tydzień. Za tydzień będzie o Sienkiewiczu. Tego przynajmniej lubię. W przeciwieństwie do SLD i Palikota.