ROBIN VS BORUTA, CZYLI O POŚWIĘCANIU ZDROWIA
To już ostatnia prosta przed wyborami, więc namnożyło się debat i dyskusji. Tych w telewizji oglądać się nie da; wszyscy wrzeszczą, używają zamiast argumentów jakiś gagów i grepsów i jedyne wnioski, jakie z tego można wysnuć, dotyczą upadku kultury i skarlenia ducha demokracji. Za parę lat kandydaci już pewnie nie będą nawet markować dyskusji. Po prostu zaczną eksponować mięśnie, cycki, gołe tyłki – wygra ten z najładniej wstrzykniętym botoksem i najjędrniej ukształtowanym silikonem. Albo zaczną się regularnie prać. O, to byłoby dobre... Będzie można w studiach telewizyjnych ustawiać specjalne ringi, na które zawodnicy wychodziliby w kolorowych wdziankach – tak jak we wrestlingu czy meksykańskiej lucha libre. Np. Robert Biedroń w kostiumie Robina (tego z „Batmana”) kontra Jarosław Kalinowski przebrany za Borutę (tego z Łęczycy). Myślicie, że przesadzam? To poczekajcie...
Debaty, które mogliśmy obserwować w Radomiu, już dało się przeżyć. Bez presji ogólnopolskich kamer kandydaci na europarlamentarzystów stają się ciut spokojniejsi i bardziej rzeczowi. Choć i oni mają chwile słabości. Podczas dyskusji w WSH, na przykład, wspomniany już Kalinowski obruszył się bardzo, kiedy jeden z rozmówców zaproponował, żeby europosłwie zarabiali tak, jak posłowie we własnych krajach. Oburzenie działacza PSL rozumiem. Jak podała niedawno Wirtualna Polska, zaradny europoseł rocznie może zarobić niecały milion złotych w gotówce. Do tego dochodzą zwroty za podróże, pieniądze na biuro, asystentów i emerytura lepsza niż w ZUS-ie. I co, Kalinowski miałby to zamienić na marne 10 tys. zł miesięcznie? Nic dziwnego, że mu nerwy puściły i rzucił jakimś argumentem, za który w liceum dostałbym gałę z logiki.
Ale cóż, gdy emocje biorą górę, nie tylko europoseł się wyłoży. Najlepszym przykładem trener Stali Mielec Rafał Wójcik, który podczas niedawnego meczu z Radomiakiem nie dość, że wypowiadał głośno brzydkie słowa (obecne na trybunach przedszkolaki musiały zatykać uszy), to jeszcze chciał bić sędziego. A najgorsze jest to, że w pewnym momencie zaatakował własną nogą i pięścią pięknie wykonaną z blachy falistej ławkę rezerwowych, przez co blacha została falistą tym bardziej. Przyznać trzeba, prawdziwy „Man of steel”.
Albo weźmy
takiego prezesa Portu Lotniczego Radom Tomasza Siwaka, który – co
zrozumiałe – cieszył
się w minioną
środę
z uzyskania najważniejszego
dla lotniska certyfikatu. Emocje zagrały.
- To efekt trzyletniej, szaleńczej pracy. Odbiło się to na naszym zdrowiu i rodzinach, ale było warto! - rzucił mediom. A ja natychmiast pomyślałem o wszystkich moich drogich rodakach, którzy przecież też mogliby takim tekstem pojechać. Z małą różnicą. Panie prezesie! Też chcielibyśmy się pochwalić! Też pracujemy szaleńczo! Też poświęcamy swoje zdrowie i rodziny! Ale... nie wiemy, czy warto za ten tysiąc czy dwa na rękę!
W wypowiedzi prezesa coś jeszcze mnie zaniepokoiło. Kiedy mówił o dalszym świetlanym rozwoju radomskiego lotniska cywilnego, wspomniał też o potrzebnych finansach, które mogą pochodzić z obligacji. A gdyby to nie wypaliło, to cytuję: „Inną metodą będzie sukcesywne dokapitalizowywanie spółki”. Znaczy miasto da kilkadziesiąt milionów?
Czas pokaże. A ja idę do puenty, zwłaszcza, że nie chciałem pisać o emocjach i logice. Chciałem o tych debatach i to całkiem na poważnie. Otóż dyskusje polityków, które odbyły się ostatnio w Radomiu, np. w WSH i VI LO, pokazują jedno, z czego ja się cieszę niezmiernie - wyborcy podchodzą do wszelkiej maści kandydatów bez żadnego respektu. W WSH pewien młody człowiek z widowni sprawdzał znajomość języków obcych polityków. Inny zarzucił im obłudę i podsumował całą dyskusję: „Wszyscy jesteście z zewnątrz. Nie macie pojęcia o problemach naszego miasta”.
Z kolei młodzi ludzie z „Kochanowskiego” rzucali do posłów i radnych: „Chyba nie zdają sobie panowie sprawy, że niedługo to my będziemy na was głosować!” Albo: „Gdyby nie rok wyborczy, to pewnie żadnego z was by tu nie było!”To miód na moje serce. Bo od takich sytuacji jest krok (no, może kroków dwieście) do tego, że premier będzie jeździł do pracy autobusem (co już się zdarza w krajach skandynawskich), że wybrany już poseł nie będzie wyborców traktował jak ścierwo.
Uważacie, że nadzieja odbiera mi rozum? Zobaczymy...
Sebastian Równy