Maska samochodu ciut się już rozgrzała, ale Rudy przezornie wziął kuchenną ścierkę, więc posłużyła za obrus. Olo rozłożył na niej kiełbasę i chleb, Malina przyniósł też ketchup i musztardę.
Maliny akurat ani Rudy, ani Olek nie lubili. No ale... Przydał się. Grilla miał nowego, dużego.
- I do tego składany, w sam raz na piknik! – chwalił się.
No to go wzięli. Zwłaszcza, że reszta chłopaków porozjeżdżała się po świecie za robotą, albo po różnych więzieniach. A co to za grill we dwójkę. Jak, kurde, geje jakieś. Więc wzięli Malinę na trzeciego, z tym jego grillem nowym, składanym.
Słońce grzało pięknie i mocno, jak to na początku maja potrafi, a piwo było chłodne. Malina rozpalił węgiel, Olek włączył na cały regulator hip-hopowy kawałek, z komórki. - Szkoda, ze radia nie ma – spojrzał smętnie do wnętrza samochodu.
- Szkoda – odburknął Rudy.
- A miałeś się rozejrzeć...
- Ty taki mądry nie bądź, ludzie się pilnują, mało kto teraz radia zostawia.
Kiełbasa na ruszcie zaczęła pękać i strzelać przezroczystym płynem.
- Więcej wody w tym niż mięsa – Rudy po uwadze Ola o radiu zupełnie stracił humor. – Co oni teraz sprzedają ludziom...
- Z reklamacją trzeba by iść – stwierdził Malina – No, ale kto by tam z kiełbasą leciał...
- Z reklamacją ? – zadrwił Olek. - Że co, pani Halinko, wynieśliśmy pani 2 kilo ze sklepu, ale niedobrej jakiejś?
- Właśnie, Olo, trzeba było patrzeć, coś brał – Rudy zrewanżował się za radio.
- No jak, no jak poznasz, jak to wszystko w foliowych paczuszkach, ani powąchać, ani dotknąć. No niby kiełbasa, napisane, że pierwsza klasa. Może jakbyś dłużej tę Halinkę zagadywał, to bym coś wybrał lepszego. A tak, łapu – capu za pazuchę i chodu.
Może by się i o kiełbasę pokłócili, ale na piaszczystej ścieżce nieopodal pojawiła się postać, na którą musieli zwrócić uwagę. Zwłaszcza, że się nie spodziewali żadnych postaci. Była to babina, z długim, siwym, potarganym włosem, zgarbiona niemożliwie, okręcona szarą, postrzępioną chustą, w dziurawych trampkach. I co najlepsze, targała na plecach wiązkę chrustu.
- Ja pierdzielę, Baba Jaga – zaśmiał się Olo. Gapili się jak na postać z baśni.
Tymczasem babka potknęła się o kamień i wyrżnęła w piach drogi. Olo i Rudy przysiedli na masce, dla spokojniejszego oglądu.
- To drzewo na plecach ją przygniotło chyba. Nie wstanie - zawyrokował Olo.
- Ee, da radę – sprzeciwił się Rudy, widząc jak stara podnosi się na łokciu.
Jednak nie dała. Opadła bez sił i zaczęła pojękiwać.
- Pomóc by trzeba chyba – z wysiłkiem wystękał w końcu Malina.
Tamci spojrzeli na niego.
- No, to pomóż.
Malina podszedł do babiny, zdjął z niej chrust i pomógł wstać. Powoli podeszli do samochodu.
- Dziękuję chłopcy, dziękuję - babcia czegoś ożywiła się. – Gdyby nie wy, to już bym tak chyba w tym piachu została...
- A to babcia tak sama w lesie żyje? – zainteresował się Olo.
- A sama, samiuteńka, odkąd mąż, świeć panie nad jego duszą... O jagodach i grzybach człowiek żyje. Dobrze że chociaż emeryturę przyniosą raz w miesiącu... A może piękni chłopcy odwiedzą starowinkę? Niedaleko. Herbaty zrobię miętowej...
Na wzmiankę o emeryturze oczy Olowi błysnęły. Przejął od Maliny chrust, zarzucił sobie na plecy i zaordynował:
- No, jak tak babcia zaprasza, nie można odmówić. Rudy, zamknij samochód w razie co.
- A grill? – zmartwił się Malina.
- A kto ci tu grill zapieprzy w lesie? Zresztą, herbatkę wypijemy i zaraz wracamy. Prawda, babciu?
- A tak tak, herbatkę...
Chata rzeczywiście nie była daleko i wcześniej nie zauważyli jej tylko dlatego, że, zbudowana z pociemniałego drewna, cała omszała, częściowo zarośnięta winoroślą, zlewała się z lasem, jakby zamaskowana. A wnętrze rzeczywiście przypominało chatkę Baby Jagi. I kot był chudy, i miotła postrzępiona, i pajęczyny.
Babka sprawnie i szybko napaliła w kuchni i postawiła na ogniu czarny od sadzy czajnik. Olo tymczasem razem z Rudym zachwycać się zaczęli a to starym kredensem, a to wiązką czosnku wiszącą u powały, a to skrzynią malowaną. Myszkować zaczęli po całym domu. Malina zaś próbował nawiązać konwersację. Babce ani jedno ani drugie jakoś nie przeszkadzało. W końcu gospodyni postawiła na stole trzy parujące kubki. Pierwszy spróbował Olo.
- Dziwnie pachnie... – rzucił niepewnie.
- Nie bądź cham. Trzeba z babką najpierw po dobroci pogadać – syknął Rudy i łyknął sporo.
- Dobre, dobre, sama ziółka rwałam – babka ucieszyła się, widząc, że i Malina popija herbatkę.
Na efekty długo nie trzeba było czekać. Pierwszy Olo zdrętwiał i wydał z siebie krótki dźwięk, jakby kwiknięcie. Zaraz to samo z Rudym i Maliną. Wszyscy trzej padli na podłogę. Kurczyć się zaczęli i porastać szczeciną. Twarze się im pomarszczyły dziwnie, uszy powiększyły i oklapły. Trwało to wszystkiego z piętnaście minut. Babka zatarła ręce. A potem pozbierała z podłogi ubrania, portfele i telefony, zapędziła trzy warchlaczki do zagrody za chatą, wyjęła zza pazuchy komórkę i wyszukała numer.
- Waldek? Samochód jest do wzięcia. Volkswagen passat. Nie, na części. Nie bój, nie bój, drogo nie chcę. A, i jak byś kupca znalazł na dwa świniaki...
Rozłączyła się i spojrzała na ryjące w ziemi, pochrumkujące zwierzaki. Jeden, z rudą szczecią na grzbiecie, spojrzał na nią małymi oczkami. Uśmiechnęła się do niego:
- A trzeciego to sobie na święta zostawię, utuczę. Jeść przecież trzeba...