Trzynastego w piątek trzynastoosobowa ekipa wyruszyła do Tomczyc nad Pilicą, około 50 km od Radomia. Na miejsce przyjechaliśmy wieczorem, rozbiliśmy nasze namioty na terenie stanicy i rozpaliliśmy ognisko.
Po raz pierwszy (a jest to dla nas kolejna przygoda na rzece) spotkaliśmy się z nieuczciwością właścicieli ośrodka. Okazało się, że musimy zapłacić po 12 zł za pole namiotowe i drewno na ognisko, choć wcześniej nikt nie wspomniał ani słowa na ten temat. Rada dla wybierających się na spływ – wszystkie ustalenia należy przekazywać sobie drogą e-mailową, by mieć później potwierdzenie.
Nie popsuło nam to jednak humorów. Przy ognisku tradycyjnie śpiewaliśmy i tańczyliśmy. Odbyła się również „bitwa na głosy” z okolicznymi mieszkańcami, którzy biwakowali za płotem naszego campingu.
W sobotę, pobudka o 6.30, szybkie pakowanie do busów i wraz ze sprzętem wyruszyliśmy na miejsce startu – malowniczego zameczku w Drzewicy. Śniadanie na trawie i pakowanie do kajaków. Nauczeni doświadczeniem zabieraliśmy tylko niezbędne rzeczy (zapakowane do foliowych worków i przywiązane do kajaka).
Ruszyliśmy. Drzewiczka przywitała nas kamienistym dnem i płytką wodą, miejscami musieliśmy ciągnąć nasze kajaki. Dość silny nurt, wystające kamienie i w końcu polała się pierwsza krew. Najmłodszy w ekipie, kolega Michał przewrócił się i rozciął rękę. Bandaż, folia i popłynęliśmy dalej.
W sobotę mieliśmy ambitny plan przepłynąć około 22 km i na nocleg zatrzymać się niedaleko Odrzywołu. Kolejne rozczarowanie – trasa, jak zapewniał właściciel stanicy miała być odpowiednia na rodzinne spływy kajakowe. Nie zgadzamy się! Powalone drzewa, przenioski, spiętrzenia wodne to tylko niektóre z przeszkód, które napotkaliśmy. Siniaki, zadrapania, guzy to cena jaką zapłaciliśmy Drzewiczce.
W pewnym momencie natrafiliśmy na wielkie, powalone drzewo, w miejscu, gdzie rzeka miała bardzo silny nurt. Pierwszy kajak z rozpędem wpłynął w przeszkodę. Łódka wywróciła się, bagaże i wiosła odpłynęły, kajakarze wylądowali w wodzie. Chwilę później sytuacja powtórzyła się z drugim kajakiem i było 2:0 dla rzeki.
Rano, kolejne śniadanie na trawie, pakowanie kajaków. Po pierwszym dniu spływu i wieczornym biwakowaniu mieliśmy już sporo śmieci. Co robić? Niestety wzdłuż Drzewiczki, nie ma wyznaczonych miejsc, gdzie można wyrzucić śmieci. Szkoda, bo ludzie z chęcią skorzystaliby z takiej możliwości.
Drugi dzień to prawdziwa przeprawa przez dżunglę. Warto docenić piękno polskiej przyrody, ale zatory na rzece, liczne zakręty, płycizny dały nam strasznie w kość. Niektórzy mieli gorsze chwile, jedni płakali z bezradności, inni strasznie się denerwowali. Ponad piętnaście kilometrów morderczą Drzewiczką, płynęliśmy praktycznie cały dzień. Ostatni kilometr tej rzeki pokonaliśmy, idąc płycizną i ciągnąc za sobą nasze kajaki.
Końcówka spływu to 11 km Pilicą. Wartki nurt, prosta i szeroka rzeka – odpoczynek! Na miejsce do Tomczyc dopłynęliśmy około godziny dziewiętnastej. Zmęczeni, ale szczęśliwi. Pierwsze emocje opadły, liczymy siniaki i zadrapania i już planujemy następna wyprawę. We wrześniu atakujemy Radomkę!
A.J.