Czy można pana nazwać legendą radomskiej koszykówki?
- To za duże słowo. Owszem, grałem w Radomiu przez wiele lat. Utożsamiam się z tym miastem i z tym klubem, ale żadną legendą nie jestem. A zastrzeżenie numeru? To bardzo miły gest ze strony klubu, za który jestem wdzięczny. Traktuję to jako docenienie mojej pracy dla radomskiego basketu. Ale ciągle w nim jestem i mam nadzieję, że jeszcze wiele osiągnę.
Niemal całą karierę reprezentował pan barwy jednego zespołu. Dlaczego?
- Trzy lata w Tarnobrzegu i po roku we Lwowie i Rzeszowie. Poza tym cały czas walczyłem i broniłem barw Radomia. I czuję się z tym bardzo dobrze. Dlatego cieszę się, że parę lat temu pojawili się ludzie, którzy umożliwili rozwój radomskiej koszykówki.
Najlepsze wiadomości video z Radomia znajdziesz na naszym kanale na YouTube - TUTAJ.
Dlaczego postanowił pan zostać zawodowym koszykarzem?
- To były czasy, w których w TVP pojawiły się transmisje z NBA, a tam brylował Michael Jordan. Sprawił, że na boisko wychodziły tysiące dzieciaków i każdy chciał być taki, jak on. Ja wtedy trenowałem piłkę nożną, ale przez Jordana całkowicie zmieniłem kierunek i postanowiłem zostać koszykarzem.
Chociaż nie ma pan najlepszych warunków fizycznych. Ludzie nie odradzali panu takiej drogi?
- Nikt wprost mi nie mówił, że się nie nadaję. Ale słyszałem, jak się naśmiewali. Jednak ciężka praca popłaca. Bo tylko dzięki niej grałem na tym poziomie i cały czas pozostaję w tym sporcie.
Praktycznie prosto z boiska trafił pan na ławkę trenerską.
- Zawsze interesowałem się pracą trenera, a więc było to płynne przejście. Na początku w rezerwach ROSY pomagałem Karolowi Gutkowskiemu, a po roku zostałem asystentem Wojtka Kamińskiego w pierwszym zespole. Zeszły rok był moim pierwszym na takim poziomie i mam nadzieję, że dorzuciłem małą cegiełkę do sukcesu zespołu.
Na każdym meczu jest pana najwierniejszy kibic, czyli syn, który siedzi na trybunach w koszulce z numerem 5. Czy chciałby pan, żeby poszedł w pana ślady i został sportowcem?
- Chciałbym tego. Bo sport to świetne przeżycia i dobra szkoła życia - wymaga od nas wielu wyrzeczeń i doskonale kształtuje charakter. Nie wiem, czy mój syn zostanie sportowcem, ale na razie pojawia się na wszystkich meczach. Dopinguje chłopaków, a po zakończeniu spotkania wchodzi na boisko i rzuca do kosza.
Słyszałem, że jest pan dużym fanem gier karcianych.
- Faktycznie, razem z Robertem Witką i Michałem Sokołowskim gramy w tysiąca. Nasze rozgrywki odbywają się głównie podczas podróży na mecze, kiedy jesteśmy w autokarze i mamy sporo wolnego czasu. To nasza forma odpoczynku i relaksu z nutką zabawy.
Najświeższe wiadomości z Radomia i regionu znajdziesz na profilu CoZaDzien.pl na Facebooku - TUTAJ.