
- Moja mama grała 10 lat na tych samych numerach. Puszczała kilkanaście kuponów na miesiąc. Wydawała na to prawie 400 zł. Zazwyczaj wygrała czwórki. Pieniądze, które inwestowała w zakłady, niestety się nie zwracały. Mimo to grała i grała - relacjonuje Dorota z Radomia.
- Mój dziadek grał przez ok. 40 lat. Miał swój system: cztery stałe cyfry, które zawsze skreślał i do tego dopisywał dwie inne, które mu przyszły do głowy. Jak byłam mała, to dziadek prosił mnie i moją siostrę, byśmy podyktowały mu kilka cyfr. Co tydzień puszczał kilka zakładów. Wygrywał z reguły czwórki i trójki i za te pieniądze puszczał kolejne zakłady. Raz miałby piątkę z dodatkową premią, ale kupon nie został puszczony, bo jego żona, czyli moja babcia zapomniała tego zrobić. Gdyby go puściła, dziadek wygrałby kilkadziesiąt tysięcy złotych. Był mocno zdenerwowany, miał żal do babci, ale w końcu zrozumiał, że to nie było specjalnie - opowiada Katarzyna z Radomia.
Za jajka, za cukier, za herbatę, byle puścić kupon w totka.
- Kilka lat prowadziłam punkt totalizatora sportowego w Radomiu. Przez ten czas byłam świadkiem mnóstwa przedziwnych historii. Stałym klientem był mężczyzna, który zachowywał się bardzo niegrzecznie wobec kobiet, które wchodziły przed nim do totalizatora. Wyzywał je od najgorszych i dopiero potem wchodził i puszczał kupon. Dopiero potem okazało się, że to taki osobisty przesąd tego pana. Kobiety były dla niego pechowe. Ale to niejedyna dziwaczna historia. Bardzo często przychodzili do mnie ludzie z jajkami, z cukrem, z kawą czy herbatą i prosili, żeby za te fanty wypełnił im kupon i puścił go. Byli też tacy, którzy brali kupony na "krechę". Był też starszy pan, który potrafił wypełniać jeden kupon przez trzy godziny - opowiada Bogusława z Radomia. - Podczas swojej pracy zapamiętałam kilka najbardziej irracjonalnych sposobów na wygraną, np. przy dużych kumulacjach miałam kolejki pod swoim punktem rano albo wieczorem tuż przed losowaniem. Ludzie sądzili, że biorąc na chybił-trafił o tych porach dnia, wylosują szczęśliwe cyfry. Niektórzy potrafili za jednym razem kupić kupony za ok. 10 tys. zł. Był taki mężczyzna, który wypełnił i puścił 50 kuponów na dużego lotka i jeden na multi multi. Z dużego lotka nic nie wygrał, a z multi zgarnął wszystko.
Co byś zrobił, gdybyś wygrał 50 mln zł? Zapytaliśmy znanych radomian
Beata Drozdowska, dyrektorka RKŚTiG "Łaźnia": - Gdybym wygrała, w pierwszej kolejności dałabym 2 mln zł na "Łaźnię" i 1 mln zł na Radomiaka. Potem pojechałabym na trzytygodniowe wczasy na Madagaskar, a potem wróciłabym do pracy. Z pewnością obdarzyłabym szczodrze swojego syna, nie zapomniałabym również o przyjaciołach. Generalnie wierzę w przysłowie, że kto nie ma szczęścia w grach, to ma je w miłości, dlatego nie gram w Totka, ale dziś zrobię wyjątek.
Zbigniew Łukasik, rektor radomskiego UTH: - Gdybym wygrał 50 mln zł, to sfinansowałbym radomską uczelnię. Mógłbym wówczas spać spokojnie. Wiedziałbym, że pracownicy UTH byliby zadowoleni i ja też. Nie mam zwyczaju grać w Totolotka, ale dzisiaj zainwestuję kilka złotych na kupon. Może dopisze mi szczęście.
Radosław Witkowski, poseł: - Gdybym wygrał, to zainwestowałbym te pieniądze tak, by przynosiły mi zysk. Ale nie wszystko. 50 mln zł to duża kwota, jest co podzielić, więc część pieniędzy przekazałabym na cele sportowe w naszym mieście, na naszą kulturę, na teatr, który jest traktowany po macoszemu przez miasto.
A Ty co byś zrobił, gdybyś wygrał 50 mln zł? czekamy na pomysły.
Karolina Sierka/fot. Szymon Wykrota