Szef radomskich struktur Prawa i Sprawiedliwości typowany na wiceministra obrony narodowej. Czyżbym się mylił?
– Wielokrotnie w Radiu Rekord mówiłem, że różne osoby przypisują mi różne funkcje, które mam rzekomo piastować w przyszłości. Przodują w tym dziennikarze. Ale co ma być, to będzie. Jestem człowiekiem głębokiej wiary i jestem pewien, że to wszystko zapisane jest gdzieś w niebie. Pożyjemy – zobaczymy.
Powiedział pan, że jest człowiekiem głębokiej wiary. Rozumiem, że chodzi o wiarę w Boga. A w ludzi też pan wierzy?
– W ludzi wierzę i wiem, że polityka tworzona przez ludzi nie jest tak brudna i tak ohydna, jak mogłoby się wydawać, kiedy oglądamy telewizję. Przecież my, ludzie – politycy, wychodząc z posiedzenia komisji czy z posiedzenia plenarnego rozmawiamy ze sobą, witamy się czy wymieniamy zwyczajne, ludzkie serdeczności.
Niektórzy opiekują się cudzymi dziećmi, o czym opowiedział nam poseł Leszek Ruszczyk. Jak poseł Krystyna Pawłowicz opiekuje się w sejmie córką posła Budki, dla której jest ciocią. Tego samego posła, z którym toczy przed kamerami zaciekłą polityczną walkę...
– To nie jest tak, że w wyniku sporu politycznego, którym media karmią społeczeństwo, nie możemy na siebie spojrzeć.
Ale ludzie widzą tę walkę.
– Polityka wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby np. nie było kamer i mikrofonów. Obserwując to, co dzieje się w sejmie, mam wrażenie, że politycy zupełnie inaczej zachowują się, gdy widzą włączone kamery i zainteresowanie ze strony mediów.
Gdyby nie było tego przedstawienia?
– Dokładnie. Proszę zauważyć – rada miejska i sami radni zupełnie inaczej zachowywali się, kiedy nie było w Internecie transmisji z obrad. Same posiedzenia były o wiele krótsze. Ale gdy kamery pracują, a ludzie śledzą wszystko w sieci, to ten spór wewnątrz samorządu jest mocniejszy i intensywniejszy. Dlatego myślę, że czas Bożego Narodzenia, który niedawno przeżyliśmy, jest czasem pogłębionej refleksji. Chyba wszyscy – niezależnie, czy jesteśmy w samorządzie, w parlamencie czy w rządzie – powinniśmy zastanawiać się nad tym, jak postępujemy na co dzień, a nie tylko od święta.
Powiedział pan przed wejściem do studia, że nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi. Dlatego też w tym momencie proszę o dyspensę, bo planuję zadać panu dzisiaj kilka głupich pytań.
– Nie ma głupich pytań. Absolutnie (śmiech).
Czyli mam carte blanche.
– Absolutnie.
Skoro nie ma głupich pytań, to czy ktoś kiedyś zadał panu pytanie, na które nie znał pan odpowiedzi?
– Chyba nie, bo zawsze staram się dobrze przygotować do wywiadu. Jeżeli zdarzy się, że nie znam odpowiedzi, jestem w stanie powiedzieć: „przepraszam; ja się tym nie zajmuję i nie wiem, co mam odpowiedzieć”. Wiele osób sili się na bycie elokwentnym i nie mając wiedzy, próbuje kluczyć i odpowiadać. A przecież polityk powinien umieć przyznać się do własnego błędu czy braku wiedzy w danym zakresie i umieć powiedzieć „przepraszam”. To jednak jest bardzo trudne w polityce. Dla niektórych – wręcz niemożliwe.
A na czym pan zna się najlepiej i na pytania z jakiej dziedziny najłatwiej się panu odpowiada?
– Wiele jest obszarów, w których mam sporą wiedzę i na których się znam (śmiech). Np. na ochronie środowiska, z którą jestem związany od wielu lat. Jeszcze pracując w jednej z radomskich rozgłośni radiowych, zajmowałem się tymi zagadnieniami. Później byłem przez kilka lat rzecznikiem prasowym Lasów Państwowych i może dlatego moja cała kariera polityczna w senacie czy teraz w sejmie jest związana z komisją ochrony środowiska.
A jednak widać pana najczęściej, kiedy omawiane są kwestie związane z obronnością.
– Nie ukrywam, że to temat, który też jest mi bardzo bliski. Obrona narodowa i przemysł zbrojeniowy to moje przysłowiowe koniki. Niewiele osób to wie, ale mam taki ciekawy epizod w swoim życiu... Pracowałem otóż w naszych Zakładach Metalowych „Łucznik” na jednym z wydziałów, na którym produkowano broń. To były lata 90., a sama praca była bardzo trudna. Nie wstydzę się tego, że ciężko pracowałem, chromując lufy do karabinów i pistoletów produkowanych w Radomiu. Takie różne epizody w życiu się zdarzają i tak właśnie zaczęła się moja „przygoda” z obronnością.
Od czegoś trzeba było zacząć. A my zaczęliśmy właśnie nowy rok i w związku z tym, jakie miałby pan życzenie na ten młodziutki jeszcze 2018? Nie dla narodu czy partii, ale dla siebie.
– Życzyłbym sobie, bym mógł więcej czasu spędzać z rodziną. Jest mi naprawdę bardzo przykro, kiedy żona mi mówi, że moja najmłodsza córka, która ma 4 lata, widząc mnie w telewizorze, mówi: „o, tatuś jest już z nami”. To jest takie przykre... W ostatnich latach bardzo często jestem obecny w mediach, do tego dochodzi bardzo absorbująca praca w sejmie i klubie parlamentarnym i tego czasu dla rodziny pozostaje naprawdę niewiele. A przecież to oni – najbliżsi są dla mnie najważniejsi. A kolejne życzenia? To te tradycyjne – żeby nam wszystkim dopisywało zdrowie.
To było pierwsze życzenie z trzech. Teraz życzenia dla Radomia.
– Sprawa radomskiego lotniska i sprawa przebudowy al. Wojska Polskiego. To dwa obszary, które w roku 2018 będą się materializować. Jeśli zostaną dobrze poprowadzone, to będą to bardzo dobre rozwiązania dla naszego miasta i całego regionu.
Czyli to, o czym mówią poseł – minister Marek Suski i marszałek Adam Bielan?
– Absolutnie tak. Negocjacje dotyczące lotniska wkraczają w decydującą fazę. Bez wątpienia rysuje się możliwość zrobienia fajnych rzeczy dla miasta i jestem przekonany, że uda się to doprowadzić do szczęśliwego zakończenia. Widać to po hejcie, który pojawił się w ostatnich miesiącach, gdzie ogólnopolskie portale zaczęły nas wyśmiewać. Widać wyraźnie, że działanie na rzecz dyskredytowania Radomia jest intensywne. I narasta. A nie dzieje się tak bez przyczyny. Ktoś się nas boi i nie chce dopuścić, żeby nasze miasto się rozwijało, m.in. za sprawą portu lotniczego i wszystkiego, co będzie się działo, gdy nowy inwestor rozrusza ten projekt.
To teraz trzecie życzenie. Było dla pana, było dla Radomia, a jakie byłoby dla Polski?
– Bez wątpienia prosiłbym przywoływaną przez pana złotą rybkę o dalszy rozwój naszego kraju. Zmiany wprowadzane przez Prawo i Sprawiedliwość są pozytywnie odbierane przez Polaków. Dobrobyt ludzi wzrasta, portfele są coraz grubsze, a ludzie liczą na wiele innych, niezbędnych zmian.
Ale sędziowie się burzą, nauczyciele się burzą, lekarze, kobiety, naukowcy, policjanci – cały świat się burzy. Wprowadzane zmiany krytykuje i nie zgadza się na nie Unia Europejska czy nawet rząd Stanów Zjednoczonych, który wypowiada się o nich w coraz ostrzejszych słowach...
– A proszę porozmawiać z ludźmi. Co oni o tym myślą? Czy uważają, że jesteśmy wreszcie dla nich i dbamy o ich życie tak, jak żaden z poprzednich rządów? W 2018 roku Prawo i Sprawiedliwość będzie wprowadzać kolejne zmiany, zapisane w naszym programie i to nie podlega żadnej dyskusji. Robimy wiele dobrego, żeby również i swoją pozycję polityczną na arenie krajowej i międzynarodowej ugruntować. Nie robimy nic nadzwyczajnego. Proszę zauważyć, że tak wiele jest wylewanych różnych słów pod adresem Prawa i Sprawiedliwości i jego kierownictwa, a jednak jeżeli ktoś by zajrzał do programu PiS-u, to by wiedział, jakie są priorytety naszej formacji politycznej. Przywróciliśmy ośmioletnią szkołę podstawową, wprowadzamy programy socjalne dla rodziny, obniżyliśmy wiek emerytalny, wprowadzamy darmowe leki dla seniorów, reformujemy wymiar sprawiedliwości. To są te rzeczy, które w dokumentach programowych są dokładnie opisane. Realizujemy program Prawa i Sprawiedliwości i to nie jest nic nadzwyczajnego. Ten program powstał w drodze niezliczonych spotkań z ludźmi w terenie my w te głosy się wsłuchujemy. A dziś realizujemy nasze zobowiązania, nasz program. Może też dlatego cieszymy się sporym zaufaniem społecznym i, wbrew pozorom, to poparcie jest na ugruntowanym poziomie. Choć, jak wiadomo, w polityce różnie bywa.
Czy pamięta pan te czasy, kiedy byli rządzący i opozycja, i również byli po przeciwnych stronach, i również prowadzili spory, ale potem jedli razem obiad w sejmowej restauracji? Ma pan niekiedy ochotę, by te lepsze czasy wróciły?
– Nie mam problemów w kontaktach z politykami. W sejmie często spotykam się z Leszkiem Ruszczykiem. Pracujemy w tych samych komisjach; zresztą namawiałem go przez wiele miesięcy, żeby został członkiem komisji obrony narodowej, której jestem wiceprzewodniczącym.
A nie członkiem PiS-u?
– Leszek raczej jest osobą z takiego „jądra” Platformy Obywatelskiej, przynajmniej w naszym regionie i nie moją rolą jest, żeby przeciągać go na stronę Prawa i Sprawiedliwości. Zachęciłem go do pracy w komisji obrony narodowej; pracuje w niej i nieźle sobie radzi. Nie mam problemu, żeby rozmawiać z innymi posłami z Platformy Obywatelskiej czy z innych formacji politycznych. Jesteśmy z wieloma politykami z opozycji po imieniu, spotykamy się, rozmawiamy, wymieniamy się poglądami. Oczywiście są sytuacje, kiedy ta wymiana jest bardziej emocjonalna, czy wręcz dość ostra, ale później wychodzimy, żegnamy się, a czasem przepraszamy.
Zostawmy na razie wszystkie komisje, zostawmy ul. Wiejską, zostawmy wielką politykę. Wspomnieliśmy wcześniej o sejmowej restauracji. Jada pan tam i prowadzi wielką politykę przy schabowym?
– Nie, nie jadam tam.
Słoiki?
– Nie wożę słoików z domowym jedzeniem. Ale mam w związku z tym pewną wadę... Jako, że mam bardzo rozliczne obowiązki w klubie i z reguły, jak już jestem w Warszawie i jest posiedzenie sejmu, rozpoczynam pracę przed ósmą rano, a kończę gdzieś tak ok. godz. 23. Mieszkam w Warszawie w wynajmowanym mieszkaniu, a nie w hotelu sejmowym. I, wyjeżdżając z sejmu, z reguły odwiedzam... McDonalda; w nocy, o północy. Wiem, że to jakaś kulinarna masakra. I to jest mój problem, z którym będę musiał walczyć intensywniej w nowym roku. Jak na razie ta walka jest nieskuteczna, ale będzie lepiej (śmiech)...
A co na to żona?
- Zawsze, gdy wracam z Warszawy, przygotowuje mi coś wspaniałego do jedzenia. Jak nie lazanię, to jakieś fajne przekąski czy zapiekanki, które bardzo lubię. Moja żona jest bardzo dobrą gospodynią, która wyśmienicie sobie radzi w kuchni. Za to ją podziwiam.
A jak mąż wróci z warszawskiego wygnania do domu, to naprawia zepsuty kontakt?
– No, z tym jest problem (śmiech). Ale moja córka Ania wyśmienicie sobie radzi z technicznymi sprawami; zresztą żona mówi, że to jest jedyny facet w domu. Ona rzeczywiście ma smykałkę do technicznych kwestii. Ale ja też się staram po powrocie nadrabiać zaległości i pomagać, jeśli potrafię.
Jest pan celebrytą i proszę temu nie zaprzeczać. Czy podoba się to pańskiej córce?
– Której? Bo mam ich cztery (śmiech). Najstarsza córka jest studentką trzeciego roku prawa i już ma bardzo określone podejście do życia. I ma swoje zdanie na temat tzw. celebrytów. Często śmieję się, że mimo, że jest studentką, to zachowuje się prawie jak prawnik.
Córka trzeci rok prawa, a tata? Który rok Prawa i Sprawiedliwości? – Oj, to było w 2006 roku, więc już prawie 12 lat temu, odkąd wstąpiłem do naszej partii. Gdy pracowałem w radiu, nie mogłem być członkiem żadnej partii politycznej. Wszystko zmieniło się w styczniu 2006 roku, gdy rozpocząłem pracę w Lasach Państwowych. Zostałem radnym Prawa i Sprawiedliwości i przewodniczącym Rady Miejskiej Radomia, w roku 2007 zaś zostałem senatorem. Takie były moje początki. Dawno temu to było…
Ogarnia pan ten upływający czas?
– Gdy spojrzę w lustro i popatrzę, ile mam już siwych włosów, których przybywa na skroni, to czuję, że nie ogarniam. Przybywa kilogramów i lat (śmiech).
Czego panu życzyć na nowy rok?
– Więcej wytchnienia i czasu dla rodziny przede wszystkim, bo to jest najważniejsze. Przy tej okazji bardzo dziękuję mojej żonie Marii, która realizuje się zawodowo jako dyrektor szkoły i jako matka opiekująca się całą naszą rodziną, a do tego jeszcze jest najbliższa mojemu sercu i w niej mam oparcie. To Maria jest bez wątpienia osobą, na którą mogę liczyć w każdej sytuacji i w każdym momencie. Wielki szacunek – bez niej bym sobie nie poradził.
To tego życzę panu.