Adam Bielan – wicemarszałek senatu. I człowiek spełniony?
Na pytanie, czy jestem spełniony, wolałbym odpowiadać pod koniec swojego życia. Na razie – chyba jeszcze nie do końca spełniony.
Moja przyjaciółka po osiemdziesiątce, a jest legendą Polskiego Radia, zapytana, czy zamierza wydać książkę o swoim życiu, odpowiedziała: „tak, jak się zestarzeję”.
Bardzo ładne. Ja z kolei jestem pytany o pamiętniki, ale pamiętniki politycy piszą już na emeryturze. Wtedy kiedy mogą pisać szczerze, nie wahając się, że może kogoś urażą swoimi opiniami. Więc też odpowiadać, że dopiero na emeryturze wydam takie pamiętniki.
A gdyby miał pan, panie marszałku do wyboru: iść sobie w wieku 50 lat na emeryturę i zwiedzać egzotyczne kraje czy gdzieś kopać własny ogródek, to wziąłby pan taką opcję pod uwagę?
Po pierwsze: nie wyobrażam sobie na razie emerytury, bo wydaje mi się, że bym nie wytrzymał w domu. Lubię podróże, ale przede wszystkim podróże poznawcze; nie lubię leżeć na plaży, ale lubię poznawać jakiś kraj, spotykać się z ciekawymi ludźmi. Nawet, jak jadę gdzieś turystycznie, to staram się jechać z plecakiem i poznawać lokalna kulturę, a nie gdzieś w hotelu zamknięty. Jeśli chodzi o domatorstwo, pielenie ogródka... To też jest ciekawe. Ja byłem przez wiele lat europosłem, co się wiązało z gigantyczną liczbą podróży samolotem; to były z reguły podróże do Brukseli, do Strasburga i to było już w pewnym momencie bardzo, bardzo męczące. Czasem jest więc tak – jak mam np. dwa tygodnie urlopu w wakacje – że wolę zostać w domu z dziećmi, chodzić na spacery, pielić ogródek niż wybrać się na jakąś wyprawę.
A nie ma pan czasem wyrzutów sumienia wobec własnych dzieci, że tak naprawdę mało pan im poświęca czasu?
Mam, mam wyrzuty sumienia. Bardzo cenię sobie kontakt z moimi dziećmi. Widzę, jak rosną na moich oczach. W ogóle rozwój dzieci jest tak dobitnym przykładem, jak szybko płynie czas. Dzieci strasznie szybko dojrzewają, więc staram się, jak tylko mogę, pomagać im przy kąpieli, czytać im, rozmawiać z nimi... Być dla nich. Bo wiadomo, że w przypadku dzieci i rodziców, dla ich wspólnej więzi, ważne jest, żeby być dla dziecka, żeby ono czuło wsparcie i przez to się lepiej rozwijało.
Pana dzieci czują, kim ważnym jest ich ojciec?
Nie, nie sądzę. Moja czteroletnia córeczka była na jednej z konwencji politycznych – 2 maja na Święcie Flagi. Ale wynikało to z tego, że przygotowywałem ją do tych świąt państwowych – 2, 3 maja i tłumaczyłem jej, że to są po prostu takie urodziny Polski. I w pewnym momencie zobaczyła mnie rano, jak wychodzę w garniturze, zapytała, gdzie idę, powiedziałem, że idę na urodziny Polski, a ona się rozpłakała, że idę na urodziny Polski i nie chcę jej wziąć. No i stwierdziliśmy z żoną, że spróbuję ją zabrać na tę konwencję. Ona się odbywała w sejmie, w Sali Kolumnowej. Ubraliśmy córkę na biało-czerwono, obiecała, że będzie grzeczna. I rzeczywiście – była bardzo, bardzo grzeczna. Siedziała u mnie na kolanach; wydawało mi się, że nie rozumienie tego, co jest mówione; to było przemówienie Jarosława Kaczyńskiego na temat konieczności zmiany Konstytucji. W pewnej chwili nachyliła się do mnie i szepcze mi do ucha: „Tato, o co to jest ta konstytucja?”.
Wytłumaczył jej pan?
Oczywiście trudno wytłumaczyć czteroletniemu dziecko coś tak abstrakcyjnego. Ale później był piękny koncert zespołu Mazowsze, na schodach w holu głównym sejmu i tam już tańczyła na tych schodach; bawiła się świetnie. Mam więc nadzieję, że urodziny Polski wspominała miło. Natomiast generalnie staram się nie angażować dzieci w politykę. Polityka w Polsce jest bardzo emocjonalna i wydaje mi się, że dzieci trzeba jak najdłużej chronić przed tymi emocjami, szczególnie złymi, które w polityce też są.
Jest pan specem od marketingu politycznego. Kiedyś nazywano pana „Przecinakiem”, a teraz wystawiają pana politycy na pierwszy front, kiedy potrzeba człowieka stonowanego, który umiałby wytłumaczyć rzeczy, które stonowane nie są.
Czasem bywa tak, że jest wysyłany do mediów. Mimo, że byłem przez wiele, wiele lat rzecznikiem prasowym, to jakoś szczególnie występów medialnych nie lubię. Tzn. lubię takie rozmowy, jak nasza, z dziennikarzem na pewnym poziomie, natomiast nie lubię tych wszystkich programów telewizjach informacyjnych, kiedy siada dwóch, trzech polityków i są napuszczani na siebie, i musi się lać krew...
No przecież pan wie, że to jest przedstawienie. Kto, jak nie pan?
To jest przedstawienie do pewnego stopnia. My – myślę tu też i o kolegach z konkurencyjnych partii – wierzymy w to, co robimy, więc te spory są rzeczywiste. Natomiast często jest tak, że wydawcy, po drugiej stronie kamery zachęcają nas do ostrzejszych wypowiedzi, do tego, żeby – jak to się mówi kolokwialnie – lała się krew, bo wtedy słupki oglądalności rosną. Nie lubię tego dlatego, że to zostaje później w głowie. Czasami ktoś się zagalopuje. Mnie się też zdarza powiedzieć kilka niepotrzebnych słów, powiedzieć coś, czego potem żałuję. Jeżeli kogoś urażę, staram się go, oczywiście, przeprosić; czy od razu czy przy jakiejś okazji. Ale to zostaje w głowie i tworzy negatywne emocje; trudno to, nawet jak się już wróci do domu z głowy wyrzucić. Dlatego jakoś szczególnie za takimi medialnymi wystąpieniami nie przepadam. Ale to jest, rzecz jasna, część zawodu polityka. Politycy muszą umieć komunikować się ze swoimi wyborcami, przedstawiać im swoje racje, spierać się; spór jest naturą demokracji. Jeżeli ten spór ma jakieś cywilizowane formy podczas debat. Muszę powiedzieć, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczony jakością debaty senatem. Po raz pierwszy zasiadam w senacie, wcześniej zasiadałem w sejmie i w Parlamencie Europejskim i nie znałem dobrze senatu. Ta debata w senacie się pozytywnie różni od tego, co się dzieje w sejmie. Może na to wpływa mniejsze zainteresowanie medialne, nie trzeba się aż tak pokazywać, puszyć, stroszyć piórek. Nie ma tych wszystkich wojen proceduralnych. Oczywiście, czasem bywają duże spory, zrywanie obrad. W tym sezonie politycznym musieliśmy obradować i w Wigilię, i w sylwestra. Ale debaty są z reguły na wysokim merytorycznym poziomie. Prowadzę obrady jako wicemarszałek i naprawdę z dużą przyjemnością słucham nawet kolegów z konkurencyjnych partii – z Platformy, bo mają dużo ciekawych rzeczy do powiedzenia.
Adam Bielan jest też człowiekiem reprezentującym ziemię radomską. Czy z punktu widzenia człowieka, który ma bardzo duży obraz tej rzeczywistości współczesnej, nie tylko takiego emocjonalnego spojrzenia, jakie jest w tej chwili bardzo popularne, ale także z punktu widzenia fachowego, czy pan nie ocenia tak, że już pewne granice zostały przekroczone? Że coś złego musi się za chwileczkę wydarzyć.
Nie sądzę. To są tendencje ogólnoświatowe... Jeżeli spojrzymy na kampanię prezydencką w Stanach Zjednoczonych, a musimy na nią patrzeć, bo USA – czy tego chcemy czy nie – są naszym najważniejszym sojusznikiem i nasze bezpieczeństwo zależy od tego, co się dzieje w polityce amerykańskiej. Wolałbym, żeby Polska była bezpieczna sama z siebie, ale – czy tego chcemy czy nie – wciąż jest zależna od sojuszy. Jak więc spojrzymy na tę kampanię, to ona jest wyjątkowo brutalna, wyjątkowo brudna, wyjątkowo personalna. Oboje kandydaci – Hilary Clinton i Donald Trump – obrzucają się wyzwiskami, epitetami, wyciągają sobie z przeszłości nie tylko jakieś fakty polityczne, które wyborcy powinni poznać, ale rozmaite brudy z życia prywatnego. Kandydatura Donalda jest w ogóle pewnym zjawiskiem; on odbudował swoja popularność w latach 2000 poprzez udział w rozmaitych reality show. On nie prowadził nigdy aktywności politycznej; to jest taki wytwór mediów elektronicznych. Nie chciałbym, żeby w tym kierunku zmierzała polityka, żeby to było starcie czysto medialne, żeby to była gra na najniższych instynktach. Mam nadzieję, że ta kampania to jest wypadek przy pracy i że Polska nie pójdzie tą drogą. Bo wydaje mi się, że niezależnie od sporów takich taktycznych, medialnych, ważne jest, żebyśmy prowadzili spór o kształt państwa za 10-15 lat, żebyśmy się spierali o system podatkowy, o kształt rozwoju Polski czy należy inwestować duże środki tylko w aglomeracje, te największe czy również inwestować w bardziej zapomniane miasta, takie jak Radom. O to się powinniśmy spierać. Jeżeli nie ma miejsca na tego rodzaju spory, to polityka jest bardzo płytka i wyborcy się od takiej polityki odwracają. Skutkiem tego jest coraz niższa frekwencja.
Powiedział pan „bardziej zapomniane miasta, takie jak Radom” Naprawdę jesteśmy zapomnianym miastem?
No, tak. Przy okazji obchodów Czerwca '76 mieliśmy bardzo wiele referatów historycznych, które wykazywały, że wtedy władza komunistyczna podjęła decyzję o ukaraniu Radomia za tamte wydarzenia i później było już, można powiedzieć, tylko gorzej. Szansą dla Radomia miało być wejście do Unii Europejskiej. Z całą pewnością Polska jako całość zmieniła się na korzyść dzięki członkostwu w Unii Europejskiej, natomiast zawsze powtarzam tę statystykę – różnica dochodów mieszkańców Radomia i Warszawy wynosiła, gdy wchodziliśmy do Unii 12 lat temu jeden do dwóch i pół, dzisiaj wynosi prawie jeden do pięciu. Czyli dwukrotnie zwiększył się rozstrzał...
To może dlatego, że warszawiacy więcej zarabiają.
Tak, tak. Tylko że dochody wszystkich rosną. Natomiast dochody mieszkańców tych największych metropolii rosną znacznie szybciej i to jest złe zjawisko.
Rozumiem, że uderza pan w projekt przygotowany i lansowany przez wiele lat przez Platformę Obywatelską.
Tak, Platforma miała nawet w swoich dokumentach programowych, strategicznych, które tworzył np. Michał Boni, rozwoju kraju do roku 2020 pisała wprost o takim modelu polaryzacyjno-dyfuzyjnym. Polegającym na tym, żeby inwestować środki w duże metropolie, jak Warszawa, Kraków, Wrocław, które miały być kołem zamachowym całych regionów i ciągnąć je do góry. Ale ta statystyka, o której mówiłem, która pokazuje coraz większą rozpiętość dochodów na Mazowszu, w jednym regionie, godzinę jazdy samochodem, niestety wciąż dwie i pół koleją, pokazuje, że to nie przynosi efektów. Że Warszawa się rozwija bardzo, bardzo szybko i - powtarzam – to powoduje bardzo wiele złych skutków społecznych, bo ludzie albo są zmuszeni do przenoszenia się, zrywania więzi rodzinnych, przyjacielskich, przenoszenia się z miasta do miasta, co w samo w sobie nie jest niczym złym, bo mobilność jest potrzebna. W Stanach Zjednoczonych ona jest bardzo duża. No, ale jeżeli jest tak, że w niektórych regionach zupełnie nie można znaleźć pracy, trzeba dojeżdżać na trzy, cztery dni, to oznacza kłopoty rodzinne, bo rodzice nie przebywają z dziećmi. To powoduje olbrzymie, złe, skutki społeczne, za które za chwilę państwo, tak czy inaczej, zapłaci. Uważam więc, że w interesie państwa jest, żeby ten rozwój był równomierny. Takie jest zresztą założenie Unii Europejskiej – żeby wszystkie kraje w miarę równomiernie się rozwijały, z tego powodu, żeby nie było migracji wewnętrznych. Polacy by nie jeździli do Niemiec czy do Wielkiej Brytanii za chlebem, gdyby Polska po 45 roku nie znalazła się za żelazną kurtyną , gdybyśmy byli beneficjentami planu Marshalla tak, jak Niemcy, którzy dostali olbrzymią pomoc ze strony Stanów Zjednoczonych po II wojnie światowej i gdybyśmy byli krajem po prostu bogatszym.
Ale czy caracale? Wrócę do tego tematu już wielokroć prześwietlanego. Emocje już trochę opadły, bo trochę czasu minęło. Czy caracale nie były takim planem Marshalla dla Radomia?
Nie. Wiadomo, że decyzja o ogłoszeniu tego przetargu, o rozstrzygnięciu tego przetargu była wpisana, niestety, w kampanię wyborczą. Pan prezydent Komorowski wziął bezpośrednio udział w tej konferencji prasowej, co było czymś szczególnym, bo prezydent teoretycznie nie powinien mieć wpływu na tego rodzaju decyzje. Niestety, temu przetargowi nie towarzyszyła ustawa offsetowa. Zgodnie z ówcześnie obowiązującym prawem do każdego przetargu musi być dołączona ustawa offsetowa. I jak się okazało teraz, przy negocjacjach offsetowych, Francuzi znacznie mniej oferowali na papierze, na umowie niż w ulotkach reklamowych, w tych wszystkich spotach, którymi faszerowali Polaków. Kontrakt był gigantyczny; jeden z największych kontraktów w dziejach Polski – 13,5 mld zł. Tyle musielibyśmy wydać jako podatnicy, natomiast umowa offsetowa zakładała, że dokładnie tyle powinno wrócić do polskich zakładów i się okazało, że Francuzi nie byli gotowi tyle zaoferować. To co jest konkretne za to, to coraz większe inwestycje Polskiej Grupy Zbrojeniowej w Radomiu. My – mówię tu już o obozie zjednoczonej prawicy – staramy się zadbać o to, żeby Polska Grupa Zbrojeniowa zapuściła tak mocne korzenie w Radomiu, żeby już nikt nigdy jakąś decyzją polityczną nie był w stanie jej przenieść w inne miejsce w Polsce.
Politycy PiS-u mówili nawet o pewnej reaktywacji Centralnego Okręgu Przemysłowego...
Właśnie! PGZ był umieszczony jeszcze za rządów Platformy Obywatelskiej w Warszawie, ale była to, powiedziałbym, siedziba wirtualna w Warszawie; zapis w Krajowym Rejestrze Sądowym. Realnie wszystkie biura PGZ-u znajdowały się w Warszawie. My to zmieniamy. Decyzją ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza i prezesa PGZ pana Siwko już cztery biura – i to w ostatnich dniach zostały przeniesione z Warszawy do Radomia; ponad 30 etatów. A to jest tylko początek. Kolejne biura będą przenoszone. Oczywiście, warunkiem jest wybudowanie siedziby z prawdziwego zdarzenia. Siedziba PGZ, ta biurowa, do dzisiaj znajduje się w Warszawie; chcemy to zmienić. Chcemy wybudować w Radomiu siedzibę PGZ. Będziemy rozmawiać o tym z panem prezydentem Witkowskim; będzie potrzebne, oczywiście, porozumienie między podziałami. Jeżeli tak się stanie, jeżeli – szczególnie w Radomiu – zostanie umieszczone centrum innowacyjności i rozwoju, to będą kolejne dziesiątki etatów. To będę mógł powiedzieć, że jestem częściowo spełniony. Bo umieszczenie tak wielkiego koncernu – to jest jeden z największych koncernów w Polsce – w Radomiu będzie bardzo dużym sukcesem. I będzie miało też olbrzymie znaczenie miastotwórcze. Bo to nie tylko są etaty, ale to są wszystkie wydatki, które taki koncern musi ponosić, w miejscu, w którym jest hotel, restauracje, kawiarnie i miasto po prostu zaczyna odżywać. Myślę, że to jest główny dzisiaj problem Radomia – że staje się powoli sypialnią dla Warszawy czy nawet dla zagranicy. Gdzie ludzie po prostu przyjeżdżają na weekendy, a później wracają pracować gdzie indziej.
Panie marszałku – duża polityka już była, taka średnia, domowa też była, a teraz, gdyby miał pan lotnisko w Radomiu takie bezpieczne, takie fajne, sympatyczne. Sympatyczne tzn. zarabiające na siebie, a przynajmniej nie przynoszące strat, to czy miałby pan pomysł na to, żeby to lotnisko nie padło rzeczywiście. Po dwóch, pięciu, dziesięciu latach.
Będę bronił decyzji o zlokalizowaniu lotniska w Radomiu, bo wszyscy wiemy, że Okęcie już od dawna potrzebowało portu zapasowego...
W tej chwili czartery latają tam w nocy wyłącznie.
No, właśnie. A Radom ma ze wszystkich lotnisk w Polsce – oprócz Zielonej Góry – najlepsze warunki do startów i lądowań. Problemem był brak pewnego przełożenia Radomia w Warszawie, politycznego. Bo wiemy, że gdy Radom podjął decyzję o budowie swojego lotniska, natychmiast marszałek Struzik pochodzący z Płocka zorganizował gigantyczne fundusze – ponad 0,5 mld zł – na wybudowanie lotniska w Modlinie. Zrobił je, ze względu na te fundusze, znacznie szybciej. Modlin ma z kolei jedne z najgorszych warunków do startów i lądowań w Polsce. I umieszczenie tam tak gigantycznego lotniska jest w ogóle rozwiązaniem bardzo kontrowersyjnym, mówiąc delikatnie. Ale właśnie dzięki temu lobbingowi marszałka Struzika i polityków z Płocka, stało się, jak się stało. Dzisiaj Modlin jest portem zapasowym dla Okęcia; to stamtąd latają tanie linie lotnicze. A Radom musi walczyć o przetrwanie. Ale jestem przekonany, że jeśli przetrwa ten trudny czas dwóch, trzech lat, to będzie się już tylko rozwijał. Radom jest jedynym portem lotniczym w Polsce, który został wybudowany bez eurocenta funduszy europejskich. To trzeba powtarzać w Polsce, bo te wszystkie artykuły wyśmiewające lotnisko w Radomiu narobiły Radomiowi bardzo złą prasę i bardzo pogorszyły image w innych częściach kraju. Jak teraz lobbuję np. o to, żeby powstał przy Uniwersytecie Technologiczno-Humanistycznym, której rady patronackiej mam zaszczyt być członkiem, wydział lekarski, to słyszę czasem w korytarzach ministerialnych: „tak, ale, czy to nie będzie tak, jak z waszym lotniskiem”. Tu trzeba bardzo rozsądnej kampanii informacyjnej – lotnisko w Radomiu powstało bez dotacji z funduszy europejskich w przeciwieństwie do lotniska w Lublinie czy lotniska w Szymanach. Lotnisko w Radomiu było najtańszym lotniskiem z wszystkich ostatnio wybudowanych. Nie trzeba było go budować od podstaw; wykorzystano w znacznej mierze dotychczasową infrastrukturę. Wydaje mi się, że jeżeli uda się to lotnisko rozbudować w tym podstawowym wymiarze: przedłużenie pasa, płyta postojowa, to prędzej czy później, duże, przynajmniej tanie linie lotnicze pomyślą o Radomiu. Bo komunikacja z Warszawą jest coraz lepsza; ta komunikacja kołowa.
Do torów też jest niedaleko, jeśli chodzi o płytę lotniska. Przecież można coś z tym zrobić?
Tak. Jak będzie wybudowana droga od Grójca do Okęcia, to tak naprawdę samochodem z Radomia do Okęcia – gdyby coś się wydarzyło, mówię o porcie zapasowym – będzie można w wielu momentach dojechać szybciej niż do Modlina, gdzie trzeba się przebijać przez całą Warszawę. Lotnisko to nie tylko prestiż, ale także bardzo ważny instrument przy przyciąganiu inwestorów zagranicznych. Ja sam lobbuję w tej chwili w Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych i fakt, że mamy lotnisko, na którym może się odbywać ruch cargo, jest bardzo poważnym atutem. Np. Kielce takiego atutu nie mają. Od dawna w Kielcach mówiło się o budowie lotniska, ale tamtejsze elity nie potrafiły doprowadzić do realizacji tego projektu.
Zamknijmy rozmowę o lotnisku, zamknijmy rozmowę o wielkiej polityce, zamknijmy rozmowę o Adamie Bielanie jako o marszałku, a powiedzmy sobie tak – ulubione miejsce marszałka Adama Bielana, tak w życiu, po prostu.
Z miejsc zagranicznych bardzo lubię Rzym. To miasto, w którym jest bardzo dużo historii i bardzo dużo miejsc ważnych dla nas, katolików. Są tam, oczywiście, uciążliwe korki, jest bałagan typowo włoski, jak bardzo głośno, ale jednocześnie jest taka bardzo pozytywna atmosfera; Włosi są bardzo pogodni, kochają dzieci. Moje dzieci bardzo lubią jeździć do Włoch, bo tam są rozpieszczane. Nie bywam często w Rzymie, ale teraz, przy tanich liniach lotniczych, można się wyrwać nawet na weekend. A jeśli chodzi o wypoczynek, to odstresowuję się spacerując albo po lesie, albo po plaży. Bardzo lubię nasze bałtyckie plaże, mimo że pogoda nad Bałtykiem nie jest tak dobra, jak w Grecji czy Hiszpanii, ale za to plaże mamy dużo piękniejsze, piaszczyste. Bardzo lubię las; jeśli mam godzinę, dwie wolnego to albo spaceruję po lesie, albo jeżdżę tam na rowerze górskim. To bardzo resetuje.
A umie pan gotować?
Średnio. Najczęściej pomagam żonie; jestem takim kuchcikiem – wykonuje polecenia żony. W tandemie gotowanie wychodzi nam bardzo dobrze.
Bardzo dziękuję, panie marszałku. Dziękuję i marszałkowi, i Adamowi Bielanowi. Umie pan sobie odciąć imię i nazwisko od tytułu?
Tak, oczywiście. Tytuł to jest coś, co się zmienia. Dzisiaj jestem wicemarszałkiem, za miesiąc mogę już nim nie być. Mam taką dewizę – każda, nawet najpiękniejsza kariera polityka kończy się we łzach. Każdy polityk musi wiedzieć, że jego kariera prędzej czy później się skończy. Jeżeli tego nie rozumie od samego początku, to później będzie przeżywać osobiste tragedie, dramaty.
Najświeższe wiadomości z Radomia i regionu znajdziesz na profilu CoZaDzien.pl na Facebooku - TUTAJ.