29 dzień września 2012 roku – to data, która już na stałe zapisała się w
annałach radomskiej historii sportu. Właśnie ten pozornie zwykły dzień,
przypadł na tak oczekiwany debiut ROSY Radom w Tauron Basket Lidze.
Debiut, co prawda, kompletnie nieudany, bo zakończony sromotną porażką,
jednak mimo to, nie ma powodów do płaczu.
Z uwagi na fakt, że
mecz był rozgrywany tuż przy granicy z Niemcami, pozwoliłem sobie
zatytułować niniejszy artykuł w języku niemieckim - Die Katastrophe, co
jak łatwo się domyślić, oznacza w języku polskim katastrofę - jedno z
wielu określeń, które przychodzą na myśl po sobotnim meczu ROSY.
ROSA
z pewnością nie jechała do Zgorzelca w roli faworyta, wszak Turów to
uznana i ceniona marka na koszykarskiej mapie Polski. Zarówno eksperci,
jak i bukmacherzy skazywali nas na porażkę. Gospodarzy stawiano w roli
wyraźnego faworyta spotkania z kilku powodów: przede wszystkim
mocniejszej kadry, ale także większego doświadczenia na ekstraklasowych
parkietach, czy tez atutu własnego boiska. Niestety - wszystkie te
przewidywania w pełni się potwierdziły.
Wydaje się, że
zawodnikom z Radomia zabrakło nieco obycia w grze na tym poziomie
rozgrywek i mimo wszystko - zgrania, ale co oczywiste - to przyjdzie z
czasem. A przynajmniej przyjść powinno...
Trzeba jednak uczciwie
przyznać, że Turów był lepszy w każdym elemencie koszykarskiego
rzemiosła. Gospodarze byli szybsi, skuteczniejsi, lepiej zbierali, grali
po prostu z większym polotem. Radomian przewyższali także pod względem
boiskowego cwaniactwa.
Cóż, mówi się, że w baskecie o wyniku
końcowym często decydują detale. Jeden minimalnie chybiony rzut, jedna
zbiórka w obronie, czy jedna błędna decyzja sędziego. Tym razem tak nie
było. To nie była minimalna porażka. O wyniku nie zadecydowały
szczegóły. To był istny blamaż. Turów rozjechał ROSĘ. Wdeptał ją w
ziemię. Rozgniótł niczym bezbronnego robaka.
Należy jednak
pamiętać, że ROSA grała w osłabieniu. Do Zgorzelca nie pojechał Marcin
Kosiński, nie grał również Artur Donigiewicz. Nie powinno to jednak
stanowić większego usprawiedliwienia, bowiem kontuzje są przecież
częścią sportu. Ciężko też sądzić, by ewentualna obecność Iwo, bądź
Dongi, uchroniła ROSĘ od porażki. Co najwyżej jej rozmiary byłyby
troszkę mniejsze.
Na uwagę zasługuje też publiczność zgromadzona
w hali Centrum Sportowego - byli oni przysłowiowym 'szóstym
zawodnikiem' teamu ze Zgorzelca. Może lekką przesadą byłoby
stwierdzenie, że zgotowali oni zawodnikom ROSY piekło, ale przyznać
należy, że atmosfera na trybunach była naprawdę gorąca.
W
pierwszym akapicie artykułu napisałem, że pomimo porażki w fatalnym
stylu, nie ma co płakać. Oczywiście, że nie ma - ROSA, jako debiutant
musi zapłacić frycowe i zapewne jeszcze niejednokrotnie przegra, być
może nawet równie wysoko, jak w sobotę. Trzeba jednakże koniecznie
wyciągnąć wnioski z debiutanckiej klęski, ciężko trenować, by takie
mecze przytrafiały się jak najrzadziej i ... cieszyć się, że TBL jest
ligą kontraktową, w której nawet ostatnia drużyna w tabeli nie ulega
degradacji do pierwszej ligi.