Symbol Polski Walczącej jest z zasady symbolem masowym i nie ma absolutnie nic złego w tym, że masy się z nim utożsamiają i go eksponują np. na koszulkach. Problem pojawia się, gdy taka koszulka nie jest noszona godnie. Jednak ogółem percepcyjnym problemem środowiska lewicowo-liberalnego jest to, że zjawiska masowe takie jak moda na patriotyzm, z którą mieliśmy do czynienia wśród młodego pokolenia kilka lat temu, postrzegają przez relatywnie nieliczne patologiczne jej objawy - np. osoby upijające się i jednocześnie eksponujące pewną symbolikę. To jest błąd percepcyjny, albo po prostu zła wola i chęć ośmieszenia pewnych idei. Nie możemy też spłycić wymowy symbolu Polski Walczącej jedynie do powstania warszawskiego, co jest w zasadzie jednym z poważniejszych zarzutów interpretacyjnych wobec autora plakatu.
Sztuka to nie tylko dany obraz, ale także cały kontekst w jakim występuje. Gdyby autor prac oddawał na wystawie hołd walczącym o wolność to dyskutowana praca miałyby być może zdrowy przekaz. Ale widząc inne prace autora umiejscowione tuż obok lub ogółem całokształt jego twórczości to nie ma żadnych wątpliwości, że wcale mu na sercu nie leży dobro polskiej wspólnoty narodowej, a za cel postawił sobie po prostu dekonstrukcję symboliki tworzącej nasz narodowy mit (mit w rozumieniu sorelowskim). W tej chwili w centrum Radomia mamy wielką zmakdonaldyzowaną Polskę Walczącą, wystawioną bez najmniejszego komentarza i w towarzystwie innych prac, których bynajmniej nie jest promocja polskości. To tak jakby ktoś dokonał kałowego performance z udziałem flagi narodowej na samiuśkim rynku, a potem odszedł bez słowa i napisał w internecie, że jego sztuka miała na celu wykazanie stosunku niektórych Polaków do ich ojczyzny...