pójść z prośbą o pomoc. Jej rozpacz musiała być tym większa, że panowała mroźna zima.
MORD I SZALEŃSTWO
11 grudnia Marianna Dolińska wędrowała z dziećmi po zamarzających bagnach pomiędzy Antoniówką, Dąbrową Kozłowską i Siczkami. Około godz. 20 w obłędzie i rozpaczy, nie chcąc, by dzieci cierpiały podczas głodowej agonii, powiesiła całą czwórkę na drzewie: Zofię (6 miesięcy), Antoniego (3 lata), Bronisławę (5 lat) i Stefana (7 lat). Następnego dnia około godz. 13 Dolińska zgłosiła się do komisariatu policji w Radomiu i przyznała się do morderstwa. Policja udała się na miejsce zbrodni, do lasku w okolicach Antoniówki. Kobietę aresztowano, a policyjny fotograf wykonał kilka zdjęć powieszonych dzieci.
Podczas trwającego pół roku śledztwa kobieta była przetrzymywana w Radomiu i Warszawie.
Dolińska miała w tym czasie napady szału, autoagresji, popadała w kilkudniowy stupor. Psychiatrzy orzekli, że była „neutralnym sprawcą zbrodni, osobą pozbawioną w momencie dokonania czynu świadomości konsekwencji”. Skierowano ją na leczenie do szpitala psychiatrycznego w Tworkach, gdzie rozpoznano u niej chorobę afektywną dwubiegunową. W „Roczniku Psychiatrycznym” opiekujący się kobietą lekarz Witold Łuniewski nazwał jej przypadek „psychopatologiczną próbą dokonania rozszerzonego samobójstwa, którego chora nie doprowadziła do końca”. Marianna Dolińska umarła w 1928 roku i została pochowana na szpitalnym cmentarzu.
ŻYCIE STRASZNEJ FOTOGRAFII
Po śmierci kobiety doktor Łuniewski poświęcił jej kolejny artykuł w "Roczniku Psychiatrycznym"
i zilustrował go zdjęciami zabitych dzieci oraz samej Dolińskiej. W 1948 roku inne ujęcie strasznej fotografii opublikowano w podręczniku medycyny sądowej Wiktora Grzywo-Dąbrowskiego.
Nie wiadomo jak trzecia wersja zdjęcia spod Antoniówki została z czasem uznana za ilustrację zbrodni wykonanej przez Ukraińską Powstańczą Armię na polskich dzieciach, na Ukrainie w 1943 roku. Wersja ta przedstawia powieszone dzieci Dolińskiej z jeszcze innej perspektywy, dodatkowo zdjęcie jest lustrzanym odbiciem dwóch pozostałych wersji. Na zdjęciu znajdują się jasne, poszarpane rysy, które zostały uznane przez niektórych komentatorów za drut kolczasty – w rzeczywistości są to rysy na negatywie lub ślady zginania odbitki.
Prawdopodobnie po raz pierwszy zdjęcie zamordowanych dzieci Dolińskiej opisano jako ofiary UPA na początku 1993 r. w piśmie "Na Rubieży". Od tego czasu fotografia pojawiała się w różnych publikacjach (nawet na okładce książki "Ludobójstwo UPA na ludności polskiej"), stając się symbolem zbrodni banderowców. Wersja ta była tym bardziej prawdopodobna, że na Ukrainie UPA rzeczywiście dopuszczała się bestialstwa, rzeczy o wiele gorszych, niż wieszanie dzieci na drzewach.
ECHA PRZESZŁOŚCI
W 2007 roku powstał projekt warszawskiego pomnika ofiar UPA. Rzeźbiarz Marian Konieczny wykorzystał tu motyw ze zdjęcia dzieci Dolińskiej. Zareagowała "Rzeczpospolita", która opisała prawdziwą historię fotografii. Rozpętała się dyskusja. Jedni argumentowali, że projekt jest zbyt drastyczny i zafałszowany, drudzy - że choć fotografia przedstawia inne wydarzenie, to jest ilustracją faktycznej działalności UPA, bo wieszanie dzieci na drzewach rzeczywiście miało miejsce podczas rzezi wołyńskiej. W efekcie której Konieczny zmienił projekt. Jednak nadal zakładał on, że na pniu stylizowanego drzewa będą wisiały ciała. Do dziś warszawski monument nie stanął ani na Placu Grzybowskim, gdzie pierwotnie planowano jego budowę, ani nigdzie indziej.
Wcześniej pomnik ku pamięci Polaków zamordowanych przez UPA powstał w Przemyślu. Tuż po jego odsłonięciu ktoś umieścił na krzyżu kamienny posąg, przedstawiający wiszące na drzewie dzieci. Po dyskusji wywołanej przez "Rzeczpospolitą", władze pomnika postanowiły o zdemontowaniu rzeźby z pomnika.