Tak właśnie można by nakreślić sytuację Nataszy Urbańskiej, 38-letniej matki, która przez swojego męża jest zmuszana na scenie do wysiłku ponad ludzką miarę. Przypomnę, bo nie każdy musi być na bieżąco z życiem celebrytów.
Przed narodzinami swojej córki nie schodziła ze sceny. Spektakl za spektaklem, niezmiennie w zaawansowanej ciąży, czy to w sukniach czy innych strojach – pojawiała się na deskach tak często, że wielu ludzi zaczęło się zastanawiać czy przypadkiem i na scenie nie urodzi. Chora sytuacja nie ustała po porodzie. Mąż nie pozwolił jej na urlop macierzyński, poza niezbędną przerwą, która mogłaby ją zabić po tak dużym wysiłku – miesiąc. Tyle właśnie czasu mogła odpocząć po przyjściu na świat swojej córeczki Natasza. Oczywistym było, że nic dobrego z tego nie będzie i rzeczywiście, dwa miesiące temu zasłabła i trafiła do szpitala w stanie wycieńczenia, jednak „nauczona” przez męża, że praca najważniejsza, na scenę wróciła i wystąpiła w spektaklu przed którym zasłabła… paranoja.
Teraz dowiadujemy się, że jej wewnętrzna siła i determinacja wynika z celu do którego dąży. Chciałaby być jak Madonna.
„Życzyłabym sobie tak wyglądać jak Madonna i mieć taką formę w jej wieku. Mój zawód wymaga ode mnie dbania o kondycję. To są codzienne treningi, do tego gram spektakle. Dbam o siebie, przede wszystkim dlatego, żeby potem na scenie nie zrobić sobie krzywdy.„