Zastanawiam się, do kogo właściwie skierowany jest ten film: do miłośników prawdziwych, klasycznych wampirów w stylu hrabiego Drakuli i Lestata z „Wywiadu z wampirem”, czy też może dziwacznych tworów współczesnej kinematografii typu „Zmierzch”? Odnoszę wrażenie, że do żadnej z tych grup, choć „Byzantium” miejscami stara się przypodobać im obu.
Film jest co najwyżej średni, chociaż posiada kilka ciekawych motywów i momentów, od czego zacznę. Przede wszystkim klimat filmu jest idealny dla tego typu opowieści: jest sennie, chłodno, przytłaczająco. Tytułowe Byzantium, które wkrótce staje się burdelem, stanowi charakterystyczną dla wampirów kryjówkę w tego typu produkcjach. Główna bohaterka również posiada swój urok, ciekawym pomysłem jest, iż postanowiła żywić się krwią wyłącznie osób starszych i schorowanych, które wkrótce umrą, a którym jawi się ona jako anioł, który zabiera ich do nieba. Plus momentami do głosu cały czas przesadnie opanowanej Eleanor dochodzi jej wampirza natura i żądza krwi, co zostało bardzo dobrze przedstawione i powinno się wszystkim podobać. Również widoki, zdjęcia i praca kamery w filmie jest bardzo dobra.
A teraz o niestety licznych bolączkach tego filmu. Największą jest jego zbyt powolne tempo i brak naprawdę dobrej akcji. Postacie wprawdzie stale się gdzieś przemieszczają i coś robią, ale nie jest to ani ciekawe, ani nie prowadzić do niczego. W tym filmie praktycznie nic się nie dzieje. Historia nie porywa, postacie nie zapadają w pamięci. Ostatecznie wszystko sprowadza się do tego, że Eleanor ma dość życia w ruchu, pełnego tajemnic i kłamstw oraz braku stabilności, podczas gdy jej matka w zupełności w takim życiu się odnajduje. Wątek, który liczyłem, że się przez film rozwinie, a więc tajemnicze bractwo, został potraktowany zupełnie po macoszemu i równie dobrze mogłoby w filmie ich w ogóle nie być. Wampiry w „Byzantium”, a właściwie – jak zostały określone - wąpierze, ani nie mają ostrych kłów, ani nie giną w blasku słońca. Ofiary ranią ostrymi szponami, które wyrastają im jak na zawołanie na kciukach. Zbędne udziwnienie. Ale też wampiry w tym filmie nie powstały w klasyczny sposób poprzez ugryzienie innego wampira, co można przez swoją oryginalność zaliczyć na plus... Film gubi się też trochę ze swoją własną tożsamością. Czasami przechodzi w naciąganą pseudopoetyckość, co bardziej drażni, niż dodaje mu kolorytu.
Sądząc po frekwencji w kinie, film jest chyba skierowany głównie do uczennic gimnazjów. Niefortunnie dla filmowców, ja nie znajduję się w tej grupie odbiorców, toteż odradzam oglądania go w kinie, gdzie zamiast niego można z pewnością znaleźć coś o wiele lepszego. Szkoda, bo temat miał potencjał.
Tomasz Woźniak