Traf chciał jednak, że dnia pewnego przejeżdżał przez zagajnik na bułanym koniu sam deputat grójecki Bobrzec, a jeden z orłów bielików, któren wcześniej porwał z pobliskiego targowiska nieświeżą rybę, rozwolnił się niefortunnie na futrzaną czapę jegomości.
Bobrzec – człek dumny, a przy tym raptus – strasznie kasztelana Pieniążka obsobaczył.
- Żeby na deputata orli srali, to dla miasta hańba i dla ciebie, kasztelanie cięcie po premii. Zróbże coś z tym, bo jakem Bobrzec, na każdym skrzyżowaniu w grodzie ci postawię pomnik członka swojej rodziny. A wiesz, że rodzinę mam wielką! – tak rzekł do Pieniążka i trzasnął drzwiami.
Kasztelan nie na żarty przejęty zwołał zaraz pachołków i kazał im przebrać się za myśliwych, wystrugać flinty i mierzyć w ptaszyska. Orły jednak nie w ciemię bite, pachołków rozpoznały i tylko pusty śmiech w nich wezbrał. Zrozumiał tedy kasztelan, że tu poważniejszą akcję trzeba zrobić. I wtedy na iście szatański pomysł wpadł burgrabia Pałkiewicz:
- Zróbmy rewitalizację. Ścieżyny w zagajniku się poszerzy i wyłoży kostką, spychaczem po trawniku przejedzie, a ptaszyska odlecą, bo hałasu nie lubią. A za wszystko jeszcze zapłaci w złocie Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego. Ja już dobry wniosek napiszę, bo skrybę mam wielce zdolnego.
Pieniążek zdziwił się nieco, bo zazwyczaj burgrabia pomysłów żadnych nie miał i nie wychylał nosa znad misy pełnej tłustego mięsiwa. Ale teraz przyklasnąć tylko musiał.
Najpierw ogłoszono przetarg, w którym wygrała spółdzielnia kmieciów, którą to prowadził szwagier burgrabiego Pałkiewicza.
- I dobrze, bo rodzinę lepiej kontrolować - ucieszył się kasztelan Pieniążek i poszedł nad Mleczną przyglądać się pracującym w kucki praczkom, bo bardzo lubił tę robotę.
Spychacz pożyczono aż z Krakowa, na łopaty i grabie zrzuciła się dziatwa okolicznych szkół. Z włoskiej Carrary udało się nawet sprowadzić słynne marmury do budowy murku wokół zagajnika. Ruszyły tedy prace z kopyta. Stało się jednak, że kmiecie ze spółdzielni kmieciów szwagra wiadomokogo cosik pijani byli, a i nadzorca zdaje się miodu nadużywał. Dość powiedzieć, że spychaczem cały teren wyrównali aż nadto, ścieżki im się zapadły, a kostkę brukową rozkradli. Na kacu dla niepoznaki wysypali więc cały zagajnik popiołem.
W dodatku pewnej nocy burgrabia, by
wychodek elegancko sobie obłożyć, wywiózł cichcem marmury z
Carrary i zastąpił je chińskim styropianem.
Na efekty nie trzeba było długo
czekać. Murek ze styropianu rozpadł się po tygodniu, a po pierwszych
roztopach zagajnik zamienił się w błotniste bajoro. Lud zaczął szemrać.
Pałkiewicz rozesłał tedy heroldów po grodzie, by ogłaszali, że pod
zagajnikiem pojawiła się niemiecka glina, która nie przepuszcza wody i
dlatego zamiast spacerować, można sobie w zagajniku na rowerkach wypoczywać, nomen omen wodnych właśnie. Jako że mieszkańców grodu to nie przekonało, kasztelan
Pieniążek obniżył opłaty za wywóz śmieci, co na czas jakiś uspokoiło
ruchawki.
- Uff, udało się – ucieszył się kasztelan Pieniążek.