Czy pamiętają Państwo film „Upadek” („Falling Down)? To była jedna z lepszych ról Michaela Douglasa. Cała historia zaczyna się właśnie od ulicznego korka. Główny bohater siedzi uwięziony w pudle samochodu. Wszystko go drażni – dźwięki klaksonów wokół, okrzyki ludzi, muzyka z radia i przede wszystkim potworny upał. Pot zalewa mu oczy, ręce zaczynają drżeć. W końcu nie wytrzymuje, po prostu wysiada z samochodu, trzaska drzwiami i zostawia pojazd. I tym samym wchodzi na ścieżkę szaleństwa.
Świetna scena. Rozumie ją każdy, kto choć kilka razy w życiu stał w korku.
Największy problem z drogowym zatorem jest taki, że człowiek w głowie ma zakodowane: spieszę się, jestem w ruchu, jadę właśnie do... Tymczasem korek drwi sobie z nas: ależ właśnie nie jedziesz, nie zdążysz, nigdzie nie ruszasz.
Zwariować można!
Różnie na to ludzie reagują. Są tacy którzy np. forsują krawężnik i chodnikiem mijają stojące przed nimi samochody. Ale takie scenki widziałem tylko w Warszawie. W Radomiu, jako że ruch mniejszy, mniejsze i krótsze są też korki. I problemy z nich wynikające. Marna szansa, że z któregoś z samochodów wyjdzie oszalały Michael Douglas i zacznie wymierzać sprawiedliwość całemu światu.
Ale że samochodów coraz więcej, a ulice jakoś nie chcą się rozszerzać, powoli, powoli doganiamy większe miasta w korkowym obłędzie. Jak najczęściej reagują kierowcy na widok kolejki pojazdów przed nimi? Podniesieniem ciśnienia. Które często prowadzi do nieskontrolowanego wybuchu – jakoś te emocje upust znaleźć muszą. Najczęściej narzekamy i klniemy na innych kierowców. Czasami na władze miasta. Czasami na polityków. Czasami na cały świat.
Dla wierzących powinien być to jawny dowód na to, że motoryzacja jest wynalazkiem szatańskim. Cóż bowiem wyzwala tak łatwo skrajne i złe emocje jeśli nie drogowy korek właśnie? Ileż bluźnierstw i przekleństw pod adresem bliźnich wyrzucamy z siebie, siedząc w fotelu i ściskając kierownicę!
Ostatnio bardzo kulturalna i spokojna znajoma opowiadała mi, jak to ścigała innego kierowcę, który przed chwilą zajechał jej drogę, tylko po to, żeby na niego natrąbić i nakrzyczeć. Absurdalne? Absurdalne.
Czasami budzi się w człowieku zwierzę. Wystarczy przejechać się samochodem.
Ale, oddajmy sprawiedliwość, nie wszyscy kierowcy wpadają od razu w nerwicę. Są też tacy, którzy widok półkilometrowego korka przyjmują ze stoickim spokojem, wiedząc doskonale, że na pewne zjawiska - w tym trzęsienia ziemi, powodzie, tsunami i korki właśnie - siły po prostu nie ma. Trzeba to przetrwać i tyle. To jest waśnie świadomość i postawa godna zmotoryzowanego mnicha.
Co jednak robić, kiedy spokojnie czekamy na odkorkowanie się drogi? Opcji jest sporo. Muzyki można posłuchać, porobić ćwiczenia oddechowe, pogadać przez telefon... Z moich obserwacji wynika, że jednym z ulubionych zajęć radomskich kierowców jest np. dłubanie w nosie. Wiem że to obrzydliwe, ale z faktami się nie dyskutuje, o faktach się pisze. Co interesujące - i potwierdzone przez terenowe badania znajomych – im droższy, większy i bardziej efektowny samochód, tym większe prawdopodobieństwo, że kierowca z pasją będzie oddawał się właśnie tej prostej i zajmującej czynności. Skąd ta zależność? Cóż, na tym niejeden socjolog i psycholog może zrobić pracę magisterską. Tylko podrzucam temat.
Czas na podsumowanie. Gdyby spojrzeć na to z dystansu, cała ta zabawa w kupowanie i używanie samochodów wydaje się absurdalna. Benzyna droga i zanieczyszczająca środowisko, samochody i części również drogie, wypadki śmiertelne, korki nerwicogenne...
Może czas się zastanowić po co nam w ogóle samochody? Co z tego że szybciej, coraz szybciej przywozimy towary i ludzi? Że to napędza cywilizację? A po cóż taka cywilizacja, w której ludzie nie są szczęśliwi, tylko pędzą gdzieś na złamanie karku?
Państwo sobie wyobrażą: zostawiamy tylko karetki, wozy policji i straży pożarnej. A reszta na złom. I budzimy się rano, spokojnie odprowadzamy dziecko do przedszkola, potem spacerkiem albo rowerem do pracy. Na ulicach cicho i spokojnie, nie śmierdzą spaliny, ludzie się potykają i zaczynają ze sobą rozmawiać... Nie musimy myśleć o zepsutych częściach, ubezpieczeniach, stłuczkach, benzynie, oleju napędowym. Po południu za zaoszczędzone pieniądze zabieramy rodzinę od knajpy i jemy pyszny obiad, przyrządzony przez wyluzowanego kucharza. Kupujemy małżonkowi prezent, który – jako że nie denerwuje się w korkach – ostatni jakoś przychylniej patrzy na nas w sypialni...
Warto pomarzyć, prawda?
S. Równy