Piękna, słoneczna pogoda sprawiła, że w sobotę w samo południe przy parku Józefa Ruzika zebrał się całkiem spory tłumek zainteresowanych dawnymi dziejami rodzinnego miasta. - Prawdopodobnie nazwa „Glinice” wzięła swój początek od gliny, którą tutaj wydobywano. To dzielnica o nienachalnej urodzie. Dawne przedmieście, którego proces włączania w granice Radomia zakończył się w 1916 roku, zaczęło się tak naprawdę rozwijać na przełomie XIX i XX wieku, kiedy otwarto kolej Iwangorodzko-Dąbrowską – tłumaczył Krzysztof Skarżycki, sobotni przewodnik spaceru po Radomiu, organizowanego przez stowarzyszenie Droga Mleczna. - Można było od niej poprowadzić, niewielkim kosztem, bocznice, więc zakładano tu zakłady przemysłowe, głównie odlewnie, ale były i huty szkła, i Fabryka Mebli Giętych Johanna Kohna, i fabryka Bata, przekształcona po wojnie w państwowy zakład Radoskór, i Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego.
A park Ruzika? Kim był Józef Ruzik? Park przy ul. Kwiatkowskiego zaczęto zakładać na początku lat 60. ubiegłego roku. Do jego powstania przyczynił się właśnie inżynier Józef Ruzik, sam mieszkający na Glinicach – radny i wielki społecznik, który poprawił przekonać innych mieszkańców dzielnicy, by razem z nim sadzili drzewa, poprawiali ulice, organizowali miejsca wypoczynku. Urodził się w Skarżysku-Kamiennej i tam spędził dzieciństwo. Do Radomia rodzina Ruzików przeprowadziła się, gdy Józef miał iść do szkoły średniej.
http://www.cozadzien.pl/zdjecia/spacer-po-radomiu-tajemnice-dawnego-radomia/46755
Park znajduje się na tyłach niegdysiejszego kina Odeon, dziś smutnej, zapomnianej ruiny. - Odeon oddano do użytku w 1967 roku i było to jedyne kino w Radomiu, wybudowane od początku z takim właśnie przeznaczeniem; pozostałe działały w zaadaptowanych budynkach – mówił Krzysztof Skarżycki. - Było największe – miało 420 miejsc – i najnowocześniejsze w dawnym województwie kieleckim. Potem spacerowicze weszli w głąb Glinic. Na dawnej ul. Gieryczewskiej (dzisiaj ul. Dąbrowskiego) stoi przedwojenna odlewnia żeliwa. Produkowała m.in. maszyny rolnicze, ale także szyby do kuchni węglowych. Gieryczewska swe istnienia (i nazwę) zawdzięczała znanemu w Radomiu rodowi Gieryczów, którzy nieopodal mieli swój folwark i oddali część ziemi pod ulicę.
Podczas wycieczki po Glinicach nie mogła zabraknąć opowieści o najtragiczniejszej karcie w historii dzielnicy – utworzeniu tu przez Niemców 3 kwietnia 1941 roku getta i zamknięciu w nim 8 tys. żydowskich obywateli Radomia. Zlikwidowano je 5 sierpnia 1942. Organizatorzy spaceru postanowili przywołać wspomnienia Waldemara Nowakowskiego o małym getcie i przypomnieć wiersze Broniewskiego i Baczyńskiego mówiące o Holocauście. O dzielnicy zamkniętej na Glinicach wiadomo bardzo mało; uczestnicy wycieczki mogli zobaczyć dom przy ul. Błotniej 4, w którym znajdowała się siedziba policji żydowskiej.
Na Glinicach czas się jakby zatrzymał – niskie, parterowe domki z facjatkami, na Błotniej kocie łby, a na niektórych domach zachowały się nawet latarenki z numerem domu i nazwą ulicy. Na Granicznej spacerowicze mogli podziwiać te najstarsze – kominkowe, gdzie źródłem światła była nafta. - Zawdzięczamy je rosyjskiemu zaborcy, który kazał je umieszczać na domach. Ulice były przecież nieoświetlone, więc latarenki były wskazówką dla mieszkańców, ale też pomocą dla policji – opowiadał Krzysztof Skarżycki. - Z latarenkami wiąże się też, pierwsza zapewne, zmowa cenowa. Otóż radomscy rzemieślnicy, którzy produkowali latarenki, po wejściu w życie zarządzenia, że muszą być na każdej posesji, zmówili się co do ceny, jednakowej – ok. 15 rubli. Tymczasem latarenka sprowadzona z Warszawy kosztowała ok. 8 rubli.
Ostatnim przystankiem były dawne tereny Radoskóru, w którego butach chodziła swego czasu cała Polska. Zachowała się część budynków dawnych Zakładów Przemysłu Skórzanego. Ale są tu też budynki służące przedwojennej fabryce Bata; ta marka butów znana była na całym świecie. A jeszcze wcześniej mieściła się tu „giętówka”- znakomita Fabryka Mebli Giętych Johann Kohn i S-ka, należąca do austriackiego Żyda. Także ona swoje wyroby eksportowała do kilkunastu krajów.
- Bardzo się cieszę, że jest ktoś, kto chce w ten sposób opowiadać o historii mojego miasta. Taka wycieczka jest o wiele fajniejsza niż czytanie tego samego w książce albo słuchanie, jak ktoś mówi w sali i tylko pokazuje zdjęcia – powiedziała nam Kasia, jedna z uczestniczek spaceru.